Magiczna Havana (Kuba cz. 2)
Nie jest to poradnik co i jak. Owszem, dam parę rad, ale uważam, że zawsze lepiej odkrywać samemu. Jak już napisałam w poprzednim wpisie, Kuba jest bezpiecznym, ciekawym krajem do samodzielnego podróżowania. Nie należy się obawiać tam niczego. Tylko siebie i huraganu.
Jeśli chodzi o Havanę, moje rady są następujące. Szukać knajp, cas (pensjonatów), ciekawych miejsc samemu. Nie polegać na przewodnikach. Jadłam w byle jakich knajpach i tych poleconych przez Lonely Planet. Wrażenia były podobne. Polecam zgubić się, przepłacić, zostać oszukanym i wyciągnąć nauczkę lub odnosić same sukcesy. Wcześniej radzę poczytać w przewodniku, co tam jest w tej Havanie, ściągnąć sobie MapsMe, zaznaczyć zabytki i łazić. Jednak, tak naprawdę, Havana jest od spacerowania i imprezowania, a nie zwiedzania. Już Marlon Brando i Ernest Hemingway wiedzieli o tym. Odkrywanie samemu jest boskie!
Mój strumień wspomnień jest zapisem moich doświadczeń. Można coś się nauczyć ode mnie, ale lepiej samemu. Jedyną radą jaką na pewno mogę dać, to nigdy w nocy nie jedź autobusem na lotnisko. Co się wydarzyło i jak, ze stresu, schudłam 5 kilo w jedną noc, przeczytasz dalej.
PRZYJAZD i CASA
Na lotnisku w Havanie, w kolejce do kontroli paszportowej, zaczepiłam troję młodych Hiszpanów. Wiedziałam, że taksówka do centrum kosztuje około 25 CUC czyli prawie 80 złotych i chciałam dołączyć do nich, by podzielić koszty. Ledwo stałam na nogach i nie miałam ochoty na szukanie tajemniczego autobusu P12. Wymieniliśmy trochę pieniędzy w lotniskowym kantorze. Kurs był gorszy niż potem na mieście. 1,11 za 1 Euro. Później w centrum Havany w bankach znalazłam kurs za 1,14. Taksówkarz był nieugięty i trudno było wynegocjować lepszą cenę za przejazd. Jednak przy czterech osobach i tak było dobrze.
Na aplikacji MapsMe miałam zaznaczoną swoją casę. Hiszpanie mieszkali dokładnie po drugiej stronie starej Havany. I teraz zabawne jest to, że taksówkarz powiedział, że zatrzyma się pośrodku i dalej pójdziemy sobie na piechotę. Przy moim szczątkowym hiszpańskim: „Panie masz Pan serce, Panie noga boli”, Hiszpanie nie mieli raczej problemów z komunikowaniem się, ale mimo to, kierowca nie zgodził się podwieźć ich pod ich Casę. Aplikacja powiedziała mi, że mam jakiś kilometr, zarzuciłam plecak i w drogę.
Moja Casa była polecona przez Juana z Couchsurfing. Teoretycznie couchsurfing jest zabronione na Kubie. Istnieje możliwość, by mailowo dogadać się z jakimś gospodarzem. Czułam, że nie chcę robić mu problemu i przyjęłam ofertę poleconej przez Juana Casy. Casa nazywa się Casa Pa’Mochileros Mirella i jest przy ulicy San Miguel 1015. Zaraz koło skrzyżowania z Infanta. W porównaniu z kolejnymi Casami, w których mieszkałam, ta Casa jest taka se. Mamy tu wieloosobowe, bardzo zatłoczone pokoje i mało łazienek, klimatu kubańskiego brak, ale! mamy bardzo fajną, przyjazną właścicielkę, koty i pełno ciekawych ludzi. Dla samodzielnej turystki, jak ja, był to dobry start. Cena przystępna, 10 CUC za łóżko w wieloosobowej sali. Na pewno gdzieś obok znalazłabym cały pokój z łazienką dla siebie za 15 CUC, ale już nie chciało mi się szukać. Tu miałam z kim pogadać i uzyskać dużo wskazówek. Mój pokój był jedynym bez łóżek piętrowych. Oprócz mnie w pokoju były jeszcze trzy dziewczyny i chłopak. Chłopak całymi dniami zwiedzał i o 20.00 grzecznie leżał w łóżeczku. Dwie dziewczyny nieźle się bawiły i wracały co noc dość „zrumowane”. Pierwszej nocy nie trafiły w łózka i spały na podłodze koło plecaków, kolejnej nocy trafiły, ale tylko w jedno.
Ogólnie w Havanie, wszędzie gdzie pójdziemy zobaczymy Casy (niebieskie kotwice to casa płatna w CUC, a czerwona CUP). Można spokojnie przyjechać bez rezerwacji i chodzić uliczkami i szukać. Nawet w starej Havanie. Ceny są różne. Pokój z dużym łóżkiem i prywatną łazienką dostaniemy już od 15 CUC. Ceny powyżej 25 CUC za dwuosobowy pokój z łazienką to ściema. Uwaga jednak na święta. W sierpniu jest karnawał i wtedy ceny mogą wzrosnąć.
Więcej informacji o casach jest w moim poprzednim wpisie z wskazówkami jak zorganizować sobie samodzielny wyjazd na Kubę. Kliknij tu: Kuba samemu.
PIERWSZY SPACER
Po przyjeździe właścicielka zameldowała mnie, oprowadziła po casie i opowiedziała jak się poruszać po okolicy. Rzuciłam tobołki, wykąpałam się i poszłam do coś zjeść koło uniwerku. Dopiero teraz poczułam, że jakikolwiek makijaż w sierpniu jest zbędny. Cieknie wszystko i wszędzie. Pogodę poczułam, a klimat miasta jeszcze nie. Wróciłam do Casy i tam spotkałam się z Juanem. Razem poszliśmy zobaczyć starą Havanę. Spacerem było jakieś 30 minut po prostej. Mimo to Juan pokazał mi jak działają taksówki wieloosobowe. Zatrzymał przejeżdżający, rozpadający się samochód z malutkim znaczkiem Taxi, coś tam zagadał i podjechaliśmy pod Kapitol.
Jest to dobre miejsce, od którego możemy dalej zwiedzać miasto. Zaraz obok mamy hotel Inglaterra i przepiękny Teatr. W hotelu można się wysikać za darmo i skorzystać z drogiego internetu. W teatrze uzyskać strawę dla ducha. Tu warto dodać, że kubański balet jest jednym z najlepszych na świecie. Obok hotelu jest knajpa gdzie są przyzwoite i niedrogie przekąski i kawa. Możemy sobie usiąść i patrzeć na miasto. Zaraz przy hotelu jest przystanek kolorowych zabytkowych taksówek. Z tego co wiem, cena za powolny objazd miasta w stylu to 20-25 CUC.
Kapitol był zamknięty na czas remontu. Chwilę pochodziliśmy po placu przed i pogadaliśmy o życiu. Juan zajmuje się tworzeniem stron internetowych i szeroko pojętymi mediami społecznościowymi. Na Kubie, gdzie nie ma Internetu w domach, jest to dość odważna profesja. Marzeniem Juana jest przeprowadzka do USA i normalne godne życie. Bez cenzury, kłamstw i ograniczeń. Dla niego Kuba, to więzienie. A kontakt z obcokrajowcami to okno na świat.
Stojąc w jednym miejscu zaczynamy wzbudzać dziwne reakcje miejscowych. Podchodzą do nas mini wycieczki okolicznych sino fioletowych dziadków. Robią Juanowi testy językowe, by sprawdzić, czy jest z Kuby. Ja zabawiam dziadków swoim hiszpańskim. Jestem super bardzo śmieszna. Muszę z każdym przybić piątkę, zrobić żółwia. Jestem wporzo. A Lewandowski jeszcze bardziej. Już wiem, że moja kolekcja obrazków z Janem Pawłem II wróci ze mną do Polski. Trza było wziąć Roberta.
Uciekamy na miasto. Wchodząc w labirynt uliczek starej Havany zaczynam dość dziwnie reagować. Widząc stare rozpadające się budynki obok odrestaurowanych, słysząc dźwięki salsy, dobiegające z knajp, widząc bawiących się ludzi, przechodząc obok psów śpiących w stertach śmieci, zaczynam się czuć, że to jest moje miejsce. Kocham to miasto. Jego syf, gwar, biedę, przeszłość i teraźniejszość, ściemę i prawdę. Wszystko. Wiem, wiem. Są na to dwa wytłumaczenia. Parapsycholog lub psychiatra. A może magia chwili. Zaczyna się wieczór, jest półmrok, palą się lampy, w każdej knajpie siedzą ludzie. Grają zespoły, leje się rum. Nie wiem…. Wiem, że chcę łazić uliczkami, pić rum, patrzeć się na ludzi, bujać się do salsy i sto razy odpowiadać, że jestem z Polski, i że tak tam jest Lewandowski, i nie nie chcę taksówki, i nie dziś z Tobą 15 letni chłopcze, ani z Tobą 67 letni Rodrigo nie pójdę do hotelu. Ja Ciebie nie amo.
Przechodzimy uliczkami z placu na plac, potem przez Paseo del Prado (Paseo de Marti), i kończymy na Maleconie, gdzie fale rozbijają się o skały, a tłumy męskich prostytutek wypatrują starszych od siebie o 40 lat, spragnionych jakiejkolwiek miłości za CUC lub CUP turystek.
Idziemy jeszcze na pizzę do knajpy dla miejscowych. Po drodze, koło nas, wraz z częścią budynku przemija historia. Kawałek ściany, niezamieszkałego, ongiś pięknego domu, po prostu sobie spada i rozbija się o asfalt na tysiąc kawałków, tuż za kobietą, co właśnie przeszła ulicą. Rozważam kupno kasku i zwiedzanie w stroju Boba B. Pani poszła zamówić mszę za siebie.
MIEJSCA
Kolejnego dnia wklepuję sobie w MapsMe wszystkie najważniejsze miejsca, które chcę zobaczyć. Najpierw idę na piechotę na Plac Rewolucji. Nie był to super pomysł. 40 minut marszu, na placu nie ma ławeczek. O ja nieszczęśnica. Tamtejsze taksówki chcą 10 CUC (40 złotych) za powrót do starej Havany. Idę dwieście metrów obok na przystanek autobusowy i stamtąd łapię autobus za 0,40 centavos do centrum. Trochę mi zajmuje znalezienie monety i w końcu jakiś pan sam płaci za mój przejazd. Uśmiecham się do Pana z wdzięcznością przez resztę podróży. Odpalam aplikację i patrzę, gdzie najbliżej starej Havany wysiąść.
Później już tylko wałęsam się po ulicach do nocy.
Stara Havana to uliczki i place. Radzę naprawdę odpuścić sobie szybkie tempo. Spacerujemy i siadamy w knajpie, chodzimy i siadamy w knajpie. Jeśli żal nam na drinki to kupujemy butelkę rumu w sklepie za grosze i wlewamy stopniowo do butelki z kubo-kolą. Jesli żal nam na jedzenie kupujemy banana na rynku, albo obieramy sobie mango. I póki jesteśmy trzeźwi, patrzymy jak przemija historia, jak sypią się piękne stare domy i jak walczy się, by niektóre uratować, i jak odpuszcza się niszczenie innych. Idziemy wysprzątanymi ulicami, by potem wejść w hałdę śmieci. Wąchamy cudne zapachy z cukierni, by później zatykać nos przy rynsztoku pełnym odpadków. W Havanie jest wszystko. Smutek obok radości, bieda obok przepychu. Dla mnie magia. Sami odkrywamy plac po placu. Zaułek po zaułku. Siadamy przy ulicy i patrzymy jak przepiękne oldtimery jadą obok rowerów i maluchów. Moim ulubionym placem jest Plaza Vieja. Mamy tam pełno kawiarni i restauracji gdzie praktycznie cały czas grają zespoły, nadgorliwi naganiacze próbują wciągnąć turystów do swoich knajp, by potem kelnerzy olewali ich kilkanaście minut. Chodząc uliczkami będziemy co chwila zaczepiani przez sprzedawców podrabianych, słabej jakości cygar. Uśmiechamy się szeroko i idziemy dalej. Sporo jest przebranych w kolorowe stroje kobiet z cygarami, które chętnie zrobią sobie z Wami zdjęcie za opłatą.
Ciekawym miejscem jest China Town koło Kapitolu. W prawdzie Chińczyków brak. Uciekli jak usłyszeli słowo socjalizm. Klimacik został.
Paseo del Prado to długi pasaż pełny artystów, rolkarzy i śpiących. Tu można pospać na ławeczce i odpocząć od pytań czy chcemy taksówkę czy cygaro.
Place są piękne, ale na nich lepiej spędzać wieczory. Nie brak tu restauracji i kawiarni.
Ja jeszcze wpadłam do holu Muzeum Farmacji, bo było po drodze do domu i do Muzeum Rewolucji. Dla prawdziwych miłośników historii. Dużo artefaktów po Che i Fidelu. W tym muzeum z pewnością spędzimy więcej czasu. Przy wejściu trzeba oddać torbę.
Malecon czyli nadmorski deptak to kolejne miejsce na imprezy, spacery i nawiązywanie znajomości. Jest to miejscówka żigolaków. Znajdziemy tam też twierdzę El Morro. W sierpniu przez Malecon przejeżdżają platformy z tancerzami, a ulice pełne są imprezowiczów.
Już po 5 minutach pierwszego spaceru dostałam propozycję do natychmiastowego odrzucenia od młodego chłopca, który z namiętnością szachisty wyrecytował wyuczony wiersz epitetów. Grzecznie chłopca spławiłam, ale nie zrozumiał. Lazł za mną z pół godziny komplementując mój piękny plecak, spodnie, brudne sandały itp. Wszystko było super sexi cudne przepiękne. W końcu po prostu poprosił o pieniądze. Gdy powiedziałam, że zaraz dołączam do swoich znajomych i chłopaka, odpuścił. Musiałam jednak najpierw obiecać, że i tak się spotkamy. Tak chcą gwiazdy. Potwierdziłam, że również to czuję. Jest to zapisane na drodze mlecznej. On i ja, za rękę, wkrótce tu. Nawet podałam datę. I teraz uwaga. Uważaj jakie zaklęcia wypowiadasz. Po kilkunastu dniach podroży, właśnie tego dnia, wróciłam do Havany z poznanym w trasie Szwajcarem. Idziemy sobie Maleconem. Jest karnawał. Setki ludzi bawi się i tańczy. Wśród nich on. Moja miłość. Wypatruje mnie i łapie. Nie mogę udać, że nic nie kojarzę. Ricky ma ubaw, więc mu mówię, że to nie jest moja ulubiona forma rozrywki. Na szczęście żigolo jest z kuzynem, który jest zupełnie normalny. Udaje się nam nawet porozmawiać o życiu w Havanie. Poznaję losy jego rodziny po siódme pokolenie. Mój żigolo nie odpuszcza. Argumentów mu brak. Puszcza do mnie całuski i oczka. To smutne. Szlocham. W końcu, kłamiąc że mamy umówione spotkanie, uciekamy. Los jednak chciał inaczej. Kolejnego dnia chciałam zrobić zakupy. MapsMe pokazało mi, że najlepsza trasa do sklepu wiedzie wzdłuż Maleconu. Wiedząc, że tam czeka mnie płatna miłość poszłam bocznymi uliczkami. Idę sobie spokojnie i wiem, że tu na pewno żigola nie spotkam. Ku mojemu przerażeniu słyszę SSSSSSS. Obracam głowę i jest! Siedzi na schodach. On już wie. To przeznaczenie. Cały czas wpadamy na siebie. To miłość, amor i moje i jego corazons muszą bić razem. Chłopiec nie rozumie NIE. Podwijam kieckę i uciekam. I pytam PORQUE????
TRANSPORT MIEJSKI
Po Havanie można poruszać się na kilka sposobów. Mamy zbiorowe taksówki. Oczywiście nie wiemy dokąd jadą. Miejscowi znają wszystkie i wiedza jaką ma trasę. Najlepiej po prostu zatrzymać jakąś na chybił trafił, powiedzieć dokąd chcemy jechać i albo nas zawiozą albo nie. Ja za krótkie podwózki płaciłam rożne kwoty 1CUC, 10 CUP (czyli mniej niż pół CUC), a za dłuższą trasę (około 6 kilometrową) 5 CUC.
Są jeszcze drogie, wypasione taksówki dla białasów. Negocjujemy cenę za podróż w stylu. Liczymy na jakieś 20/25 CUC za objazd miasta w 30/40 minut. Siadamy, pijemy rum z colą i też jest fajnie.
Są autobusy miejskie, gdzie poznajemy wszystkich pasażerów. Nie trzeba znać trasy. Zawsze można wsiąść i po prostu pojechać w nieznane. Płacimy u kierowcy za przejazd jakieś 0,40 ichnich groszy.
Są kolorowe odkryte autobusy typu HopOn. Jeżdżą w kółko i zatrzymują się przy zabytkach.
Są jeszcze rowerowe taksówki. Można jeszcze wynająć rower, albo chodzić pieszo.
Ja głównie chodziłam na piechotę. Wtedy można wejść w każdy zaułek i podwórko. Jedynym miejscem gdzie wolałam się dłużej nie szwendać był Malecon.
NOCNY HORROR w AUTOBUSIE NA LOTNISKO
Jeśli chodzi o transport na lotnisko, to jeżeli nic się nie zmieni, radzę poprzestać na taksówkach. Ja zrobiłam błąd i próbowałam dostać się nocą na lotnisko autobusem. Sama właścicielka casy twierdziła, że rzeczywiście autobus P12 odchodzi z centrum na lotnisko. W dzień zrobiłam sobie próbny spacer i poszłam pod szpital skąd odchodzi P12. Inne przystanki w centrum to plac koło Kapitolu. Na przystanku poczekałam na autobus i zapytałam wsiadających ludzi, czy oby jedzie na lotnisko. Po dziesiątkach Si Si, czułam się spokojnie. Pierwszy autobus miał odchodzić o 4 rano.
Z hostelu wyszłam o 3.40. Przyznam, że trochę zlekceważyłam porę. Ulica była wyludniona i troszkę się „obstrachałam”. Z kilku posłań na chodniku usłyszałam Buenos Dias. Z ciemności poszło kilka cmoknięć w moim kierunku. Przyspieszyłam tempo. Na przystanku leżało na ziemi kilka osób. Pomyślałam sobie, że te 10 minut wytrzymam. Stałam z plecakiem i wypatrywałam w oddali autobusu. Nagle z drugiej strony ulicy przyszła pani z krzesłem. Postawiła je i odeszła. Po chwili wróciła ze stolikiem i znowu zniknęła. Zaczynało być ciekawie. Wróciła z torbą, z której wyciągnęła termos i kubeczki i zaczęła sprzedawać kawę. Nadal było ciemno i straszno, ale przy niej, w kawiarni, poczułam się bezpieczniej.
Czekam i czekam. Podjeżdża dwa razy autobus P11, ale P12 brak. Mam samolot do Santiago de Cuba o 8 rano. Na lotnisko jedzie się dwadzieścia minut, ale autobusem pewnie z godzinę. Powinnam tam być o 6 rano. Zbliża się 5! Nie wiem co robić, nikt nic nie wie. Wszędobylskich taksówek i taksówkarzy brak. Nagle przy ulicy zatrzymuje się autobus dalekobieżny. Naganiacz autobusowy krzyczy SAAAAANTIAGO! Ja lecę do Santiago. Pan, który stał ze mną i dzielił moje obawy radzi mi, bym tym jechała, bo na pewno jedzie przez lotnisko. Podbiegam. Pytam czy oby AEROPUERTO? „Si, si”-mówi kierowca. Wsiadam. Adrenalina mi buzuje. Odpalam aplikację i patrzę jak powoli przesuwamy się w kierunku lotniska. Jest dobrze. Zapłacę 5 CUP czyli jakąś złotówkę. Nadal lepsze to niż 25 CUC. Jedziemy. Patrzę, że są trzy terminale, dość oddalone od siebie. Nagle autobus zatrzymuje się w polu i kierowca każe mi wysiąść. Razem ze mną wysiadają jacyś ludzie i odchodzą w ciemność z torbami. Według mapy na mój terminal jest albo 9 albo 4 kilometry. Pytam się ich, z którego leci Cubana do Santiago. Twierdzą, że z tego bliżej, że mogę iść z nimi. Nagle zatrzymuje się koło nas taksówka i zanim zdążyłam zamrugać wszyscy ludzie weszli do niej i dla mnie nie było już miejsca. W szoku zaczynam mówić nawet przyzwoitym hiszpańskim. Mówię do kierowcy, by wrócił po mnie. Okazuje się, że nie może, bo tam już ktoś na niego czeka. To mówię: „Pomóż mi! Nie wiem, co robić”. Kierowca bardzo się wzrusza, kilka razy wzywa Boga i tyle. Z ciemności wychodzi facet z torbą i słucha chwilę naszej rozmowy. Taksówka odjeżdża, a my stoimy i w ciemności patrzymy na siebie. Zadaję mu głupie pytanie: „Dokąd Ty idziesz z tą torbą?”. „Do Havany! Wracam z lotniska!” – odpowiada. No bosko. Moje szanse maleją. Pytam się go, czy wie, z którego lotniska lata Cubana. Okazuje się, że z tego dalej. Mam szanse muy muy marne. Nagle drogą przejeżdża jakiś samochód. Prawie rzucamy mu się na maskę. Przestraszony kierowca zawraca i pyta się, co się dzieje. Godzi się zabrać mnie na lotnisko za 5 CUC. Teraz to kasa, już nie jest ważna. Błogosławię pana.
Na lotnisku jest sajgon. Bałagan organizacyjny. Wszystkie procedury trwają wieczność i przez to mamy opóźnienie. To już nie ważne. Spocona i przestraszona, ale jestem.Lecę do Santiago.
Także moja rada jest taka. Po co to Wam?
JEDZENIE
Knajp jest pełno. Z głodu nie umrzemy. O cenach pisałam w poprzednim wpisie. Warto chodzić z nożykiem, by zajadać się świeżymi owocami z ulicznych straganów. Trzeba też się przyzwyczaić, że do tego, że do najlepszych knajp czy lodziarni jak Coppelia potrafią być godzinne kolejki. Moim ulubionym miejscem na kawę z prądem była kawiarnia El Escorial na Plaza Vieja. Nie liczmy na szybką obsługę. Wyluzuj się człowieku. Od czekania 30 minut na kartę, kawę i skasowanie jeszcze nikt nie umarł. W tej kawiarni kupimy też świeżo paloną kawę na kilogramy.Można zabrać do Polski.
Jeśli chodzi o kuchnię kubańską, to nie jest to raj dla niejedzących pewnych mięs. I dla miłośników ostrego żarcia. Ja ssaków nie jadam i lubię jak pali dwa razy. A tu bieda. Smaku mało. Kucharką wyborną nie jestem, ale robię zdecydowanie lepsze krewetki i gazpacho. Najlepsze żarcie jakie jadłam na całej Kubie, to i tak było przygotowane przez właścicielkę casy w Vinales. Knajpy mnie nie zachwyciły. I naprawdę różnica w jakości miedzy drogimi, a tanimi jest niewielka. Jedynie jak miałam już dość jajka w bułce na śniadanie, chodziłam do kawiarni jak na przykład Cafe Madrigal na wypasione śniadanko.
ZNANE KNAJPY
Spośród setek knajp, warto wpaść do tych, gdzie robaka zalewali Marlon Brando, Lorca czy Ernest Hemingway. Dos Hermanos i Floridita są przeważnie pełne turystów i wiele się na pewno zmieniło od czasów chłopaków, ale myśl, że nasze stopy stąpają tam gdzie oni, jest fajna.W Floridicie podobno wymyślili Daiquiri. Ten drink na całej Kubie podają w zacnej ilości. Właściwie to ważne są proporcje, które odejmą nam kilka dioptrii, więc uważać. Do Buena Vista Social Club często potrzebne są rezerwacje. Ja poszłam tam z myślą o tańcu, bez aparatu, więc zdjęć brak.
KULTURA I ZABAWA
Zdecydowanie warto pójść do Fabrica de Arte Cubano. Wstęp kosztuje tylko 2 CUC, a wewnątrz mamy wszystko, co dusza i ciało zapragną. Bar z jedzeniem i alkoholem, wystawę sztuki, wystawę projektów technicznych, teatr, kino, sale taneczne i koncertowe. czynne jest od czwartku do niedzieli. Naprawdę jeden z lepszych miejsc na świecie na imprezy. Byłam raz i był świetny koncert jazzowy, na dwóch salach tanecznych DJ’e miksowali fajną muzę, a na piętrze była ciekawa wystawa. W Fabrica fajne jest to, że przychodzą ludzie w różnym wieku, a na podryw absztyfikanci mają przygotowane wiersze.
SKLEPY
Oprócz zabytków warto jest wejść do sklepów i warsztatów i odbyć podróż do Polski sprzed lat. Ja kilka razy czułam, że jestem w zielonogórskim Domu Chłopa z mojego dzieciństwa. Wybór towaru jest taki jak u nas w latach 80. Są owszem sklepy z zachodnimi towarami, ale za ceny kilkakrotnie wyższe niż u nas.
Havana kryje dużo więcej. Są jeszcze dziesiątki klubów z salsą, kilka muzeów i setki dobrych knajp. Te odkryję następnym razem. Wam polecam samodzielną wycieczkę i długie leniwe spacery po stolicy. Jest piękna!
Kolejny wpis z Santiago. Napiszę o wizycie u Fidela i pierwszej rodzince, u której spałam.