Kasby i kubek Russella Crowe (Maroko cz. 3)

Tym razem będzie o kolejnym etapie trasy po Maroku: Tinehir (złote kasby, cudny klimat południa i wizyta na herbatce u pewnej pani z próbą wyswatania mnie za dziecko)-Warzazat wraz Ajt Bin Haddu (studia filmowe, kradzież kubka Russella Crowe, kasby, stare miasto). Część wspomnień z Warzazat i Ajt Bin Haddu będzie z 2006 roku, a kilka z 2019, z wycieczki z czubusiami z mojego lektoratu.

W Tinehir zamieszkałyśmy w hoteliku położonym w kasbie. Warunki skromne, ale klimat rewelacyjny. Słowo kasba kiedyś odnosiło się do fortecy górującej nad miastem. Były mury, zabudowania i pałac władcy. Dziś to często dzielnica, ulica, a nawet pojedynczy dom. Musi być stary, mieć grube mury, wysokie sufity, potężną stolarkę i kafle na ziemi.

Zanim poszłyśmy do naszej kasby próbowałyśmy zadbać o kolejny etap podróży. Do Tinehir przyjechałyśmy autobusem i chciałyśmy kupić bilety do Warzazat, żeby uniknąć niespodzianki w postaci siedzenia w luku bagażowym w rozgrzanym autobusie. Tablica informacyjna na dworcu nie ułatwiała tego zadania. Znałyśmy kilka zwrotów po arabsku, ale czytać nie umiałyśmy ani odrobinkę. Gdy Ty i Twój rozmówca nie jesteście językowo kompatybilni, a on nie rozumie Twojej wersji wymowy nazw miast, zawsze zostaje pantomina. Gdy kolega nie rozumie występu i teatru gestów, zostaje słowo pisane. I oto dlaczego warto jest uczyć się czytać po arabsku.

Tenehir/Tinghir/Tinerhir jest miastem pomiędzy górami, a oazami. Żyzne ziemie, liczne plantacje, złote kazby i góry w tle. Łaziłyśmy uliczkami, łapiąc klimat miasteczka, gdzie jeszcze tłumy turystów nie psują atmosfery ciszy i odizolowania.

Ludzie byli niezwykle serdeczni i ciekawi co nas tu przygnało. Zagadywali, pozdrawiali i witali nas serdecznie mówiąc: „Witamy w Tinehir, witamy w Maroku”. Sytuacja niespotykana w Polsce. Jedna z pań zaprosiła nas do swojego domu na herbatkę. Usiadłyśmy na ziemi na podwórku. Taka arabska wersja ganku. Dostałam bobasa na kolanka, szklaneczkę napoju do ręki i serię pytań. Niestety nie mówiłyśmy po francusku i arabsku. Mogłyśmy się tylko wymienić uśmiechami, gestami i domysłami. Siostra pani została poszkodowana w jakimś wypadku i nie miała za dużo energii, by z nami gadać. Dzidziuś gaworzył bez względu na barierę językową. Było miło. Pani pokazała nam album rodzinny, który z nabożeństwem obejrzałyśmy. W pewnym momencie pokazała mi zdjęcie swojego nastoletniego brata i wykonała gest: „ja i on to para”. Potem padła komenda i kolejny gest: „bierz go!”. Grzecznie podziękowałam.

Z Tinehir pojechałyśmy do kolejnego niewielkiego miasta: Warzazat. Położone u stóp Atlasu Wysokiego, jest świetnym miejscem wypadowym jeśli chcemy zobaczyć lokalizacje planów filmowych słynnych hollywoodzkich produkcji, studio filmowe Atlas oraz miejscowości Ajt Bin Haddu.

Droga z Tinehir do Warzazat była dość jednolita. Z uczniami dojechałam do Warzazat wynajętymi busikami ze strony Marakeszu. Tym razem jechaliśmy przez góry Atlas i widoki powalały.

W 2006 roku wieczorami w Warzazat nie było za dużo do roboty. Skorzystałyśmy z zaproszenia i jeden wieczór spędziłyśmy z chłopakami ze sklepu. Ubieranie klientów w tradycyjne berberyjskie lub tuaregańskie stroje, inne podejście do klienta, uśmiech, serdeczność są normą u sprzedawców w Maroku. Przyniosłyśmy ciasteczka, chłopaki polali herbatkę i grali na bębenkach. Chwilę snuli opowieści z planu filmowego „Asterix i Obelix”. Twierdzili, że są widoczni na scenach z Monicą Bellucci. Ada zażartowała, czy jako kule armatnie. Karuzela śmiechu się rozkręciła.

Kolejnego dnia wynajętym samochodem z kierowcą pojechałyśmy do Ajt Bin Haddu. Zależało nam żeby zobaczyć jeszcze położone niedaleko Studia Filmowe Atlas oraz kasbę Tifoultoutte. Ta forteca należy do rodziny i jest położona tuż przy rzece. W lecie koryto było prawie całkowicie wysuszone. Widoki dookoła bajkowe. Góry, złote zabudowania kasby, puste kamieniste koryto rzeki są idealną scenerią dla filmu. Nic dziwnego, że te tereny przyciągają filmowców.

Ajt Bin Haddu to coś więcej niż kasba, to ksar czyli ufortyfikowana osada. Zbudowana w XVI wieku z gliny i kamienia. W przeszłości takie ksary były przystankami na szlaku karawan. W krajach Maghrebu były czymś zwyczajnym i niezastąpionym dla strudzonych wędrowców i kupców. Ajt Bin Haddu jest na liście UNESCO i prócz funkcji historycznej jest bardzo często planem filmowym różnych produkcji. Dziś na terenie historycznych zabudowań mieszka nadal kilka rodzin, które chętnie oprowadzają po swoich domach i tarasach, pokazując gdzie kręcono jaki film. Zobaczymy gdzie siedział Russell Crowe jak kręcono Gladiatora, gdzie biegał Michael Douglas w „Klejnocie Nilu”, siedział Colin Farrell w „Aleksandrze” czy na którym podwórku kręcono odcinki „Gry o tron”.

Miejsce odrobinę zmieniło się od 2006 roku. Wtedy było lato i koryto rzeki było puste. Mogłyśmy spokojnie przejść przez rzekę w laczkach. Z lektoratem byłam w zimie 2019 roku i rzeka płynęła lekkim strumieniem. W prawdzie zbudowano most, ale miejscowi chłopcy ułożyli na rzece worki z piaskiem i tak sobie dorabiali, udostępniając turystom taką prowizoryczną kładkę.

Dziś w pobliżu jest Atlas Studio, które też trochę od 2006 roku się pozmieniało. Wtedy zamek z filmu „Królestwo Niebieskie” stał samotnie na pustyni. Z dala od czegokolwiek. Nasz kierowca dostał focha. Porzucił nas przy drodze i same poszłyśmy do zameczku, który z dystansu wydawał się bardzo realny i tajemniczy.

W połowie drogi jakaś para zatrzymała się swoją terenową osobówką i podrzuciła nas kilkaset metrów. I tak zaliczyłyśmy pierwszego stopa. Gdy wreszcie dotarłyśmy do zamku zobaczyłyśmy magię planu filmowego. Widz wierzy w bajkę. Oto pozornie kamienna, gigantyczna budowla jest, tak naprawdę, rusztowaniem oblanym silikonową masą, która zgrabnie udaje mury.

Pochodziłyśmy po terenie „zamku” łapiąc atmosferę planu filmowego. Pobawiłyśmy się głazami i katapultami stojącymi na pustyni. Upał zmęczenie i zbytne wczucie się w klimat filmowy sprawiły, że nasze IQ zrównało nam się z kamieniem rzecznym. Wszystko zaczęło nam się mieszać. Prawda z rzeczywistością. Film z filmem. Wiedziałyśmy, że tu kręcono „Królestwo Niebieskie” i to Orlando Bloom chodził po zameczku i może siedział na tym „głazie”. Nie wiadomo dlaczego nagle zaczęłyśmy mówić o Russellu. To chyba obsesja. I wtedy Baśka wykonała skok tygrysi w piach. KUBEK!!!!! Mój ci on. Metalowy, z dziwnym górnym uchwytem i dziurą na dole. Co tam, że nic się nie zgadza, że metal, że gladiator, że Russell. Nieważne! To jego kubek z planu. Nieważne, że nikt się nie napije, bo kubek dna nie ma. Ważne, że ten wadliwy rekwizyt udawał prawdziwy kubeczek w filmie. Russell go trzymał! I Baśka hop, schowała kubeczek do torby. Miesiące w marokańskim więzieniu stanęły mi przed oczami. Na pewno są kamery i zaraz nas aresztują. Nasz koniec jest bliski.

Dziś zamek stoi tuż przed Atlas Film Studios i na obie atrakcje kupujemy osobne bilety. Z uczniami poszliśmy do zamku spacerkiem od Studia Filmowego, ale wejście sobie odpuściliśmy.

Atlas Film Studios w 2006 roku było jednym hangarem z kilkunastoma rekwizytami. Na terenie stała świątynia tybetańska z „Siedmiu lat w Tybecie” z Bradem Pittem oraz świątynia Kleopatry z „Asterix i Obeliks: Misja Kleopatra”.

Dziś sporo instalacji przeniesiono w jedno miejsce tuż koło zamku. Rekwizyty nadal są w hangarze. Do świątyni tybetańskiej i egipskiej można wejść.

Po udanej kradzieży kubka wróciłyśmy do Warzazat. Usiadłyśmy w restauracji i zamówiłyśmy ostatni przed odsiadką posiłek. Baśka raz po raz dyskretnie wyciąga kubeczek Russella i sobie go dotykamy. On też to dotykał, a nasze rączki się na kubku się spotkały. Nieważne, że to nie on, nie ten plan filmowy, nie. Otępiały upałem mózg raz nam mówi, że kubek ma tysiąc lat, a raz że Russela jest. Nagle słyszymy wrzask kucharza. Zobaczył kubek i krzyczy: „Abla abla abla”. Pochyliłam głowę. Nasz koniec nastąpił. On rozpoznał słynny kubeczek. Bierze mnie za rękę. Ciągnie gdzieś z kubeczkiem. Widzę nagłówki: „Polki aresztowane za kradzież kubka”, czuję twardość podłogi w celi. Kucharz wciąga mnie do kuchni. Tam zginę. Otwiera szafkę, pokazuje mi butlę z gazem i kikut zaworu. Wyrywa mi kubek. Butla jest podłączona rurkami do kuchenki, ale po opróżnieniu trzeba ją podnieść i wymienić na nową. I wtedy nakręca się na nią kubeczek Russella. Pan zaczął mnie błagać. Ten kubek ułatwi mu życie. Dałyśmy, niech ma.

Ludzi śmieszą różne rzeczy. Mały kotek, klaun, dzidziuś. Mnie rozśmiesza widok butli z gazem.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.