Mjanma/Birma: rozmodlony Rangun (Mjanma cz. 1)

Kiedy kupę lat temu zobaczyłam zdjęcie świątyń i stup w Pagan, wiedziałam, że chcę tam pojechać.

Będąc po raz pierwszy w Azji Południowo-Wschodniej w 2007 roku, było za mało czasu, potem były względy moralne (finansowe wspieranie reżimu poprzez turystykę), potem skomplikowane załatwianie wizy, za mało pieniędzy itd. Zawsze było coś. Aż w tym roku własna matka wyciągnęła, zbierane do skarpety, pieniądze i zamiast kupić sobie plazmę stwierdziła: „zabierz mnie dokądkolwiek, a ja płacę za wszystko”. Dorosła córka ma niewiele honoru jeśli chodzi o sponsoring podróży, zatem ruszyłyśmy do Birmy.

Birmy czy do Mjanmy czy Myanmaru?  Republika Związku Mjanmy to nowa oficjalna nazwa. Birma/Burma była nazwa używana w czasach kolonialnych, jako nazwa kolonii angielskiej. W 1989 junta wojskowa wprowadziła angielską wersję nazwy Myanma (polska wymowa Mjanma) czyli Myanmar. Różne organizacje światowe i kraje mają sprzeczny stosunek do takich zabiegów. Przez niektóre nazwa została odrzucona. Obecnie w Polsce zarówno nazwa Birma i Mjanma powinny być rozpoznawalne. Będę używać ich na zmianę.

Od początków istnienia, Birma miała kilkanaście stolic. Rangun był przedostatnią. Do 2005 roku. Wtedy przeniesiono ja do Naypyidaw. My lądowałyśmy w Rangunie, spędziłyśmy tam kilka dni, następnie objechałyśmy tzw. hity turystyczne i znowu wróciłyśmy do Rangunu, zostawiając nową stolicę na ewentualną przyszłą wyprawę. 

Jeśli chodzi o załatwianie wizy i sam lot do. Tu Wiza i lot. Co i jak.  znajdziesz wszystkie informacje.

ODROBINĘ HISTORII

Jeśli chcemy odpocząć po podroży i spokojnie wstrzelić się w azjatycki klimat, to Rangun nie jest zły. Typowe duże miasto, gdzie dostaniemy wszystko, co potrzebujemy. Są wspaniałe zabytki, restauracje, dobre hostele, sklepy.

Czasy gdy Birma była zacofana minęły. Oczywiście nadal jest sporo biedy, ale mając pieniądze dostaniemy wszystko. Świadomość Birmańczyków zmienia się. Chcą robić interesy. Idą w stronę konsumpcji. Ekologia czy duchowość idą w odstawkę. Dla młodzieży liczy się dobry smartphone z funkcja selfie i modne ciuchy.

Czy mimo demokratycznych wyborów krajem nadal rządzi junta i układy-różnie bywa. Rozmawiałyśmy z wieloma osobami i zdania są podzielone. Tak zwana większa połowa powiada, że kolesie z wojska nadal robią, co chcą. Mogą nielegalnie zawłaszczać majątki innych osób, niszczyć małe firmy, wpychać swoich ludzi do każdej instytucji.

Ludzie powiadają, że formalnie jest tak. Myanmar ma konstytucję ustanowioną w 2008 roku, która to wówczas zapewniła armii uprzywilejowane miejsce w polityce. W 2010 roku w wyborach zwyciężyła rządowa Partia Solidarności i Rozwoju i ponownie zmieniono nazwę państwa na Republikę Związku Mjanma, a w nowo powołanym rządzie znaleźli się jedynie sami byli wojskowi. Panowie postanowili chociaż spróbować coś zmienić. Zapoczątkowali reformy demokratyczne, a z aresztu domowego wypuścili Aung San Suu Kyi– najbardziej znaną na świecie birmańską opozycjonistkę i działaczkę polityczną. Zadbano też o prawo pracy. Pojawiły się związki zawodowe i prawo do strajku, a nawet Narodowa Komisja ds. Praw Człowieka.

W wyniku kolejnych wyborów w 2011 został ustanowiony cywilny rząd, a junta została rozwiązana. W 2015 wybory wygrała partia demokratyczna i od tej pory Myanmar to jeden z najszybciej rozwijających się krajów. Ludzie jednak mówią, że niezupełnie. Technologia, dostępność towarów tak. Uczciwość urzędników, równe prawo, niekoniecznie. Procesy demokratyzacji kraju trwają. A ludziska powiadają, że większość pieniędzy z turystyki i tak idzie na wojsko. Kupując bilety wstępu do zabytków opłacamy kolesi w mundurach z krwią na rękach. Jednocześnie na poziomie mikro, turystyka kwitnie. Birma nadaje się tylko do samodzielnego podróżowania. W ten sposób możemy omijać machinę biurokratyczną. Można wspierać rodziny miejscowych przewodników i ich małe biznesy. Hotelarze i tak muszą nas rejestrować, więc im za bardzo nie pomożemy. Część ich pieniędzy pójdzie dla rządu. Każdy z nich jednak kręci interes na boku i w ten sposób możemy im jakoś pomóc. Można nie upierać się przy otrzymaniu rachunku i jadać w małych knajpkach. Analogie między Polską, a Birmą są czytelne. Który Polak za czasu komuny nie kombinował, jak tu oszukać system?

RANGUN/YANGON

Do Rangunu przyjechałyśmy późnym popołudniem. Wcześniej na bookingu zarezerwowałam Okinawa Hostel. Miał to być pokój z dwoma łóżkami, łazienką i śniadaniem. W hostelu pracują bardzo młodzi chłopcy z duuuuużym luzem. Jak przyjechałyśmy, w ogóle mnie to nie zdziwiło, że chłopiec już nasz pokój wynajął, ponieważ myślał, że jednak nie przyjedziemy. Taki luzik. Po naszym stanowczym NIE na jedynkę, dał nam pokój dla trzech osób. Duże łoże, mniejsze łóżko, łazienka. Stylizacja na marynarską kryptę. Okna nie otwierają się, widoków i światła brak. Będziemy tam tylko spać kilka nocy. Ból jest mały.

Rzuciłyśmy bagaże i poszłyśmy coś zjeść i zobaczyć, gdzie w ogóle jesteśmy. Nasza okolica jest tuż przy Sule Pagoda, co okazało się mieć, prócz modlitewnego hałasu dobiegającego ze wszystkich stron, same plusy.

Obeszłyśmy nasz kwadrat i znalazłyśmy knajpę, gdzie od wejścia dostałyśmy zupkę z warzywami. I do tego jak zwykle ryż. To słowo po kilku dniach staje się przekleństwem.

Do snu kołysały nas recytowane przez buddyjskiego mnicha mantry, dobiegające z pobliskiej pagody, przez które przebijały się jeszcze inne nierozpoznane przez nas odgłosy modlitw. Dopiero kolejnego dnia rano odkryłyśmy źródła. Sule Pagoda jest tuż przy małym meczecie, zaraz obok jest kościół ewangelicki, niedaleko znajdziemy synagogę i świątynię hinduistyczną.

Po śniadaniu ruszyłyśmy zwiedzać. Rangun jest dużym miastem. My poruszałyśmy się pieszo, motorikszami, zbiorowymi taksówkami i autobusem. Bardzo przydała się aplikacja MapsMe.

Shwedagon Paya

Naszym pierwszym punktem programu była świątynia Shwedagon Paya, jedno z najświętszych miejsc Mjanmy. Głównym budowlą sakralną jest stupa gdzie prócz wielu skarbów są podobno włosy Buddy. Stupa może mieć nawet 2000 lat. 

Dla laika będzie głównie widoczne złoto i przepych. Warto tu przyjechać o poranku i o zachodzie słońca. Bilety wstępu do każdego zabytku są dość wysokie, ale dostaje się naklejkę na bluzkę, która umożliwia powrót tego samego dnia. Ta Pagoda jest zdecydowanie za duża, by zobaczyć wszystko w pośpiechu. Warto rano obejść spokojnie całość, a wieczorem przyjechać, usiąść w kącie i popatrzeć jak zachodzi słońce i toczy się życie religijne. Można, przy odrobinie szczęścia językowego, pogadać z mnichem  o wszystkim. Mnisi są w prawdzie na każdym kroku, ale najwięcej czasu mają w świątyniach i są dość chętni do rozmów. Tu warto dodać, że każdy chłopiec i dziewczynka w Birmie może na jakiś czas wstąpić do zakonu. Żeby spotkać tych prawdziwych, „pełnoetatowych” mnichów trzeba mieć farta.

Circular Train

Po pagodzie poszłyśmy na dworzec skąd odchodzi tak zwany Circular Train. Jest to pociąg, który jeździ dookoła Rangunu. Korzystają z niego okoliczni mieszkańcy, rolnicy i handlarze chcący przetransportować swoje towary z jednego końca miasta na drugi. Kilku godzinna jazda kosztuje grosze. Nie musimy nic zabierać do jedzenia, ponieważ co chwila wsiada ktoś z gotowaną kukurydzą, jajkami przepiórczymi, plackami, słodyczami. Możemy też obserwować zmieniający się krajobraz. Miasto, pola uprawne, pola śmieci i plastiku, pola ryżowe, wioski.

Uliczki, handel i jedzenie

Warto też przejść się uliczkami w Rangunie. Pierwsze wrażenie jakie będziemy mieć to handel i jedzenie. Handel toczy się wszędzie i można dostać wszystko. Na brak restauracji, knajpek, barów nie będziemy narzekać. Owszem sanepid może i zamknąłby większość z nich, ale jedno jest w nich pewne. Towar jest świeży. Warto też napić się soku z kokosa, a potem poprosić o rozłupanie go i wyjeść miąższ.

Są też oczywiście droższe knajpy z białymi obrusami i samymi białasami wewnątrz, ale co będziecie wtedy wspominać?

W swobodnym spacerowaniu fajne jest to, że sami odkrywamy klimat miasta. Rangun jest wieloreligijny. Tuż obok buddyjskich świątyń, są meczety, świątynie hinduistyczne, synagoga, kościół. Tuż obok otwartych zakładów fryzjerskich mamy zaraz rzeźnika, a obok loterię i butik z ciuchami. Tu ktoś sprzedaje kwiaty, obok możemy uwolnić za opłatą ptaszka z klatki, tu powróżyć, a tu kupić podrabiane stare monety. Tu idzie pani w garsonce, za nią mnich, a zaraz obok chłopak w T-shircie i szortach. Oprócz budynków sakralnych jest sporo kolonialnych pozostałości po Brytyjczykach.  Są gładkie asfaltowe ulice, a zaraz za rogiem wejdziemy na zadymione, zakurzone podwórko.

Są jeszcze inne świątynie, które warto zobaczyć w Rangunie. Wszystko zależy od naszego zapotrzebowania na taką historię i architekturę. Pierwszą rzeczą jaka je różni to rozmiar głównej stupy i posągu Buddy. Nie jestem ekspertem od Buddyzmu i nie chcę być ignorantką, ale uwierzcie mi, że jeśli nie widzieliście sporo buddyjskich budowli sakralnych, to po jakimś czasie będziecie mieć dość. A może jestem zepsuta.

Shwedagon Paya niewątpliwie zapada w pamięć. Jej ogrom, historia są warte uwagi. Sule Pagoda jest w samym centrum i tam też warto zajść, by popatrzeć jak ludzie podczas przerwy w pracy modlą się. Niektórzy wkładają bilecik z modlitwą do łódeczki, którą wciąga się na szczyt stupy. Kolejną ciekawą świątynią jest Botatung Paya. Tu możemy wejść do środka stupy i złotym labiryntem przejść z jednego końca na drugi. Jest też kilka innych świątyń z ogromnymi posągami Buddy. Tylko dla fascynatów.

Ważne jest tez pamiętać, o czym już pisałam w przednim wpisie, że każda świątynia ma kilka wejść. Jeśli chcemy znaleźć swoje buty po wyjściu to musimy zapamiętać, która stroną świata wchodzimy. Warto też wziąć mokre chusteczki. Nasze stopy będą czarne po całym dniu chodzenia na boso. A wieczorem jedziemy z pumeksem….

Byłyśmy też w Muzeum Narodowym i Muzeum Kamieni Szlachetnych. Z tego pierwszego pamiętam tylko olbrzymi tron w drugim miałam flashbacki z lekcji geografii. Nie jestem miłośniczka błyskotek.

W Rangunie spędziłyśmy dwie noce, a potem kolejną w autobusie do Pagan, o którym wkrótce.

Przed wylotem z Birmy, postanowiłyśmy zaszaleć i wzięłyśmy królewski apartament w Asia Plaza Hotel za 50 dolarów. Współczujemy królom, że muszą spać w tak małym pokoju z dwoma wygodnymi łóżkami, telewizorem, niedziałającym wifi, cieknącą klimą; bez suszarki do włosów, szlafroka, osobistego kamerdynera itp. My cierpiałyśmy męki. Mój plecak zapewne nigdy nie spał w tak nudnym pokoju.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.