Zabytki Mandalay i buddyjska dyskryminacja (Mjanma cz. 3)
Kolejnym przystankiem na naszej wyprawie po Mjanmie było Mandalay. Podróżowanie po Birmie to banał. Mnogość autobusów o bardzo dobrym standardzie sprawia, że nie trzeba planować, spinać się i martwić czy uda się przedostać z miasta do miasta. Właścicielka hotelu kupiła nam bilety żebyśmy nie marnowały czasu i jeździły na dworzec w Bagan po to tylko by je kupić. Rano z hotelu w Bagan na położony za miastem dworzec dojechałyśmy zbiorczą taksówką,
a potem wygodnym autokarem z tradycyjnie podkręconą na maksymalne mrożenie klimatyzacją. Autobus to jedyna okazja, by obejrzeć birmańską modę zimową: ręczniki, koce i czapki zimowe. Co przystanek wsiadały panie z owocami, chrupkami, pieczonymi przepiórczymi jajkami. Nic tylko jechać i jeść. Luksus jak w biznes klasie.
Ponownie stwierdziłyśmy, że stawiamy na wygodę i nie marnujemy czasu na szukanie hotelu. Zarezerwowałyśmy sobie przez Internet bardzo przyzwoity pokój i z dworca od razu tam pojechałyśmy taksówką. Kierowca przedstawił nam swoją ofertę zwiedzania miasta. Objazd wszystkich zabytków. Jest to niewątpliwie wygodne kiedy nie ma się czasu i chce się wszystko zobaczyć. Trzeba pamiętać, że taksówkarze często pracują na zlecenie sklepów i tak zwanych warsztatów rzemieślniczych. Nam zależy na zwiedzaniu, a nie objeździe sklepów dla białasów. Jest już późno i decydujemy się jechać jedynie na wzgórze i potem wrócić same do hotelu.
Nasz hotel okazał się wypasem. Oto po raz pierwszy w życiu mamy panów w liberii i klapkach otwierających nam drzwi. Chłopcy przemili. Jest to chyba jedyna czynność jaką wykonują prócz leżenia na kanapach w recepcji i bawienia się swoimi japonkami. Mamy czyściutki pokój z łazienką, telewizorem i klimatyzacją. Obiecane wifi ma prędkość umożliwiającą otworzenie maila. W godzinę.
Największym plusem hotelu jest jednak położenie. Tuż za rogiem znajduje się świetna knajpa Shan Mama, w której można spróbować przeróżne lokalne potrawy i napić się piwa. Restauracja jest tania i cieszy się dużym powodzeniem wśród białasów i miejscowych. Stołujemy się tam przez cały pobyt w Mandalay.
Rzucamy torby i jedziemy na wzgórze. Na szczyt wzgórza, liczącego około 240 metrów, prowadzą zadaszone schody, jest też winda i schody ruchome. U podnóża schodów zostawia się buty, więc najważniejsze jest zapamiętanie, którym wejściem wchodzimy. Mądrzej jest zabrać buty do plecaka. My jechałyśmy windą i schodami ruchomymi. Po raz pierwszy w życiu zrobiłam to na bosaka. W Birmie wasze stopy będą miały orgię sensoryczną i zapachową. Wjeżdżając windą omijamy wiele sklepów i kilka kapliczek, które są położone w drodze na szczyt. Wzgórze jest miejscem pielgrzymek. Według legendy, Budda głosił na nim kazania i stamtąd wskazał gdzie będzie założone Mandalaj.
Ze wzgórza zjeżdżamy stopem. Tuż u podnóża zauważamy Pagodę Sandamuni, a zaraz obok kolejne Kuthodaw i Kyauktawgyi. Przemiła pani podwozi nas pod same drzwi zabytku. Sandamuni Paya to zbiór białych stup, które najpiękniej wyglądają w zachodzącym słońcu. Stupy zostały postawione, by upamiętnić śmierć jednego z książąt. Położona obok Sandamuni Paya to największa księga świata. Dookoła złotej stupy znajduje się 1774 marmurowych płyt z wyrytymi naukami Buddy. Po drodze zaczepiają nas mnisi, którzy nalegają bym dała im swojego fejsbuka i powiedziała jak się uczyć angielskiego. Daję mini wykład.
Kolejnego dnia jedziemy zwiedzić Pałac Królewski. Umówmy się, że jest to bardziej symboliczne zwiedzanie, ponieważ cały imponujący kompleks został zniszczony przez pożar podczas II wojny światowej. Całość odbudowano wykorzystując robotników przymusowych. Na terenie kompleksu pałacowego można zobaczyć zabudowania gdzie mieszkają wojskowi i podpatrzeć jak pielęgnują swoje ogródki. Jest też model pałacu, wieża Nanmyint-saung oraz Muzeum Kultury. Z wieży jest ciekawy widok na repliki budynków pałacowych. Wyobraźnia mówi nam, że ongiś było to zacne miejsce. Na terenie pałacu sprawiam radość jednej z pań i chętnie pozuję jej do zdjęcia jako przedstawicielka białych wielkoludów średniej urody.
Następnym ciekawym zabytkiem Mandalej jest tekowy klasztor Shwenandaw z XIX wieku. Klasztor był pierwotnie częścią Pałacu Królewskiego. Na szczęście został przeniesiony przez jednego z królów i tym samym ocalał przed pożarem. Przepiękne rzeźbienia zdobią ściany, drzwi i dach. Cudeńko!
Po klasztorze jedziemy jeszcze do świątyni Mahamuni. Jest to jedna z najważniejszych świątyń w Mjanmie. Sama świątynia została zbudowana w XVIII wieku. Posąg został prawdopodobnie odlany za życia Buddy. Z jego powstaniem związanych jest kilka legend. Jedna z nich mówi, że kiedy Wielki Mędrzec (Mahamuni) Budda tchnął w swój wizerunek życie okazało się, że wygląda jak swój pierwowzór. Następnie było trzęsienie ziemi, a posąg ożył. Budda przepowiedział, że posąg pozostanie na ziemi przez 5000 lat po jego śmierci i osiągnięciu przezeń nirwany, no i będzie posiadał nadnaturalne moce. Kobietom nie wolno zbliżać się do posągu, więc tylko czytamy o jego cudownych zaletach: świątynia jest w stanie pomieścić dowolną liczbę wiernych, liście drzew przy świątyni są zawsze skierowane w jej kierunku, ptaki nigdy nad nią nie latają, ilość wody używanej do mycia posągu nigdy nie zmienia się. Posąg też potrafi mówić, a gdy na świecie szerzy się zło milknie. Atmosfera przy posagu jest rzeczywiście nabożna. Mężczyźni w ciszy nalepiają na niego złote plastry i pielęgnują posąg. Kobiety wiernie patrzą.
Czujemy się dyskryminowane, ale nasycone zwiedzaniem. Jedziemy do Shan Mama i wracamy do hotelu. Kolejnego dnia czeka nas moc przygód i objazd całej okolicy. W wozie ciągniętym przez woły też. O tym w kolejnym wpisie.