Szczury z grilla i śniadanie mnichów (Mjanma cz. 5)
Są takie trzy miejsca koło Mandalay, które każdy turysta powinien zobaczyć: wzgórze Sagaing/Sikong, klasztor Mahagandayon, dawną stolicę Inwa i most w Amarapurze.
W Mandalay z łatwością znajdziecie kierowcę na cały dzień, by objechać wszystkie te miejsca. Każdy taksówkarz ma trasę w paluszku, a jak nie może Was zawieźć to ma kolegę, który ma kolegę, który…
LUDZKIE ZOO
I tak po castingu stanęłyśmy o poranku zwarte i gotowe przed naszym hotelem. Jeszcze raz uzgodniłyśmy trasę z kierowcą i potwierdziłyśmy cenę. Pierwszym punktem miał być Sagaing. Tymczasem nasz kierowca zatrzymał się gdzieś i dał nam godzinę. Nie za bardzo mogłyśmy się z nim dogadać o co chodzi. Słowa „mnisi” były jedynymi jakie zrozumiałyśmy. Schodzące się tłumy białasów utwierdziły nas w przekonaniu, że to może być ważne miejsce. Klasztor Mahagandayon okazał się normalnym przybytkiem. Ot dość nowe zabudowania. Cisza, spokój. Tu idzie mnich, tu zamiata mnich. Szwendamy się i nie wiemy o co chodzi. Wzdłuż drogi stoją turyści z aparatami. jakby zaraz miał nią przejechać Justin Bieber albo Dalajlama. Też wyciągamy aparaty. Nie chcemy wyjść na ignorantki i pytamy panią obok, co się dzieje. Pani oznajmia, że zaraz mnisi będą iść na śniadanie, a potem je jeść. Nogą? Lewitując? Nie, normalnie. W kategorii głupi białas na wycieczce zdobyłyśmy srebrny medal. Durniejszego pomysłu dawno nie zrealizowałam. Czujemy się debilnie i nawet żartujemy z panią. Oto zaraz drogą będą iść mnisi, a my zrobimy im zdjęcia. Od początku pobytu w Birmie widziałam setki mnichów. No, ale mnich idący na śniadanie? To dopiero atrakcja. Patrzę na twarze ludzi. Serio? Zostajemy, by odebrać medal i popatrzeć na twarze mnichów, które zapewne skrywają duże poczucie humoru i dystans do nas. Nagle wychodzą i idą. Idą i idą, a my stoimy i robimy zdjęcia. Ludzkie zoo.
45 TWARZY BUDDY
Po obserwacji homo sapiens jedzącego śniadanie i robiącego zdjęcia pojechaliśmy do Saging. Świątyń ci tu dostatek. Najważniejsze jest jednak wzgórze. Obsiane złotymi, białymi pagodami. Główną pagodą jest Soon U Ponya Shin, z której to możemy dojść na szczyt wzgórza, gdzie mamy kolejną świątynię w jaskini i możemy podziwiać widoki na miasto i rzekę. Jaskinie U Min Thonze, na szczycie wzgórza, mieszczą w sobie 45 posągów Buddy. Każdy ma inny wyraz twarzy i inny rozmiar. Wszystko pomalowane w złocie i kolorach tęczy, taki buddyjski disneyland. Miejsce to jednak pamięta tragiczne wydarzenia z dziejów kraju. W 1988 odbyły się tu krwawo stłumione antyrządowe demonstracje. Zginęło ponad 300 cywilów.
Kolejnym punktem miała być Inwa/Awa. Choć w skrytości pragnęłam zobaczyć jak mnich je lunch.
DOROŻKĄ PO INWA
Inwa była ongiś stolicą Królestwa Ava i została założona w XIV wieku. Do miasta płynie się łodzią, a potem najlepiej zwiedzać rowerem, pieszo lub powozem. Początkowo minęłyśmy tłumy przewoźników i chciałyśmy iść pieszo. Po kilkuset metrach zrezygnowałyśmy. Droga nie miała końca. Okolica w prawdzie niezwykle urokliwa. Zieloniutkie pola ryżowe, małe chatki i ludzie pracujący w polu. Zobaczyłyśmy wóz! Po zeszłodniowej jeździe „pojazdem” zaprzęgniętym w woły postanowiłyśmy kontynuować tą świecką tradycję i po długich negocjacjach z woźnicą wsiadłyśmy do dorożki. Inwa to miasto z bogatą historią, więc jest tu pełno atrakcji. Nam najbardziej utkwiły w pamięci klasztory: tekowy Bagaya i kamienny Maha Aungmye Bonzan oraz zaniedbana, zarośnięta przez krzaki pagoda Yadana Hsimi.
Nasz woźnica w prawdzie porzucił nas, przekazując koleżance, ale ta okazała się fair i obwiozła nas razem z turystą z Japonii po całej okolicy.
SZCZURY Z GRILLA
Ostatnim punktem programu była Amarapura. Warto tam pojechać dla mostu z XIX wieku. Most U Bein przechodzi przez jezioro Taungthaman i ma ponad kilometr długości i podobno jest najdłuższym tekowym mostem na świecie. Drewno zostało pozyskane z rozbiórki pałacu królewskiego w Inwie. Dziś niektóre z 1086 słupów wspierających most zostało wymienionych na betonowe. Dziś most prócz służenia mieszkańcom okolic jest atrakcją turystyczną i miejscem spotkań. Na trasie są zero-gwiazdkowe knajpki, punkty gastronomiczne z pieczonymi szczurami i stanowisko astrologa. Ten jednak głownie śpi. I śni. My posiedziałyśmy sobie w knajpce przy brzegu, wypiłyśmy kokosa i obejrzałyśmy z setką osób zachód słońca. Na szczury się nie skusiłyśmy.
Po całym dniu zwiedzania wróciłyśmy do Mandalay, a kolejnego dnia wyruszyłyśmy do Kalaw na treking.