Na kacie do Jemenu (Jemen cz. 1)

Zacznijmy od tego, że w 2008 roku, podczas naszego pobytu w roku w Jemenie były prowadzone drobne działania wojenne, ale w odseparowanych częściach kraju. Grupy religijne wyznające inny odłam Islamu miały konflikt terytorialny. Społeczeństwo jemeńskie nadal dzieli się na szyitów, sunnitów i zajdytów. Nie ma i nie było nigdy między nimi zgody. Nie tylko na tle religijnym, ale też politycznym. Terytorium, wpływy, przewaga, polityka, prawo oparte na wierze. Wszystko jest kością niezgody. Tak nam opowiadali poznani wojskowi i zwykli ludzie. W 2008 roku rządził nieprzerwanie od wielu lat prezydent Ali Abd Allah Salih.

Wizę dostałyśmy wcześniej w ambasadzie. Nie gwarantowała ona jednak nic. Z każdym razem gdy chciałyśmy przedostać się z miasta A do B musiałyśmy na posterunku uzyskać tashira czyli przepustkę, pozwolenie na przejazd. Policja wiedziała, do których rejonów kraju wolno nam było wjechać, a gdzie nie. Bez tashiry przejazd przez checkpoint był utrudniony. Często już kierowca autobusu sprawdzał czy mamy pozwolenie i dopiero wtedy godził się nas zabrać. Wówczas miały miejsca porwania turystów dla okupu, więc wojsko i policja dodatkowo podjęli środki bezpieczeństwa w postaci zapewnienia turystom ochrony w postaci młodych uzbrojonych żołnierzy. Nam też przypadł zaszczyt noszenie kałasznikowa za naszego opiekuna. O tym potem.

Dziś Jemen jest miejscem działań wojennych na skalę globalną. Trudno o relacje w polskich mediach na ten temat. Sama polegam na różnych źródłach, między innymi swojej jemeńskiej koleżance, która teraz mieszka w USA. Co się dzieje? Na pozór to siły wspierające sunnickiego prezydenta Abdrabbuh Mansour Hadi’ego walczą z szyickimi rebeliantami Houthi. Prawda jest taka, że jest to przede wszystkim tak zwana „proxy war” czyli wojna zastępcza między dwoma wielkimi sąsiadującymi, walczącymi o hegemonię w tym rejonie świata, potęgami. Arabią Saudyjską do spółki z USA a Iranem, wspieranym przez Rosję. Gdzieś obok też toczą się drobne walki plemienno-religijne, podobne do tych, które miały miejsce w Syrii. W wielu rejonach kraju są silne anty-prezydenckie oddziały. Arabia Saudyjska próbuje wprowadzić tam „pokój” miedzy zwaśnionymi stronami. A że Arabia Saudyjska nie lubi się z Iranem, a Iran wspiera rebeliantów mamy globalną rozpierduchę. Tysiące ofiar, głód, kryzys humanitarny i liczne epidemie. Świat milczy, bo kto odważy się zwrócić uwagę potęgom militarnym.

Podróż z Salalah do Jemenu trwała kilkanaście godzin. Firma przewozowa nie była zbytnio szczęśliwa, że jedziemy z nimi. Wiedzieli, że opóźnimy znacznie przejazd autobusu przez granicę. Biurokracja! Kierowca autobusu długo awanturował się z nami. Za nic nie chciał pozwolić nam byśmy usiadły na przednich miejscach.  Przepowiedział nam śmierć z rąk wojska jemeńskiego. Będą strzelać jak tylko zobaczą nasze białe gęby na przodzie wehikułu.

Baśka włączyła swój radar i stwierdziła, że to ściema. Dodała, że bardziej zależy jej na ładnych widokach niż na życiu. Rzeczywiście, po paru licznych przystankach, do autobusu wsiadła, zaprzyjaźniona z kierowcą, niewiasta z gromadką dzieci. To były miejsca dla niej. Udało nam się podzielić z nią przestrzenią. A widoki były cudne. Pustynny krajobraz, żółte wzgórza, kaniony, wijąca się droga i w tle niepowtarzalna romantyczna muzyka arabska lecąca z głośników.

Arabowie, na szczęście, kochają jeść i przystanki podczas podróży były częste. Trzeba przy tym pamiętać, że przydrożne knajpy klasy 0 przestrzegają zasad segregacji płci. Moje bezceremonialne wbicie się na męską salę w „oberży” przeszło do legendy. Panowie spożywający właśnie posiłek na ziemi zareagowali gromkim AAAAAAAAAA i Karolinka została wyprowadzona. Nie omieszkałam zrobić im zdjęcia z biodra.

W dziale kobiecym rozchodził się taki smród, że zostało nam tylko wziąć żarcie i zjeść na dworze.

Szybko pozlatywały się różne typy i ciekawskie dzieci. Dzieci jak zwykle chcą zagadać lub pozować do zdjęć. Dziewczynka, która pozowała mi do zdjęcia nie pałała do mnie zbytnią miłością. Jedynie zainteresowaniem.

Pustynne typy za wszelką cenę chciały nam sprzedać qat – czuwaliczkę jadalną. Roślinny środek o działaniu pobudzająco-odurzającym. Oczywiście planowałyśmy skosztować, ale w bardziej sprzyjających warunkach niż autobus. Qat, w Jemenie, jest powszechnie dostępny, a chłopaki zrobili z tego konspirację i tajemnicę jakby próbowali mi opchnąć kilka kałachów.

W końcu,  po kilkunastu godzinach, wymęczone przyjeżdżamy do Seyun i zaczynamy jemeńską przygodę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.