Kosmiczne drzewa na Sokotrze cz.1 (Jemen cz. 6)
Tym razem wpis z jednego miejsca rozbiłam na kilka. Nie sposób całego bogactwa Sokotry zawrzeć w jednym. Dziś opiszę początki naszej wyprawy i jedynie kosmiczne drzewa. W kolejnym plaże, jaskinie, zwierzaki i mieszkańców.
Na Sokotrę dotarłyśmy samolotem z Al-Mukalli z biletem powrotnym do Adenu. Na lotnisku w Al-Mukalli „sodomiaigomorra”. Wrzaski, bałagan, przepychanki. My mamy tylko nasze bagaże. Jemeńczycy mają niekończące się ilości tobołków, reklamówek, siatek z cebulą, kartony konserw. My głupie, wtedy jeszcze, trochę śmieszkujemy z tej cebuli i konserw. Za kilka dni będziemy się modlić, żeby ktoś rzucił w nas taką puszką lub chociaż cebulą.
Jemeńczycy za nic mają pracowników lotniska i celników. Usypują wszystkie torby w wielkie stosy i patrzą jak te kolejno spadają z jadącego pasa. Usypują kolejne, które też nie mieszczą się w wąskim gardle prześwietlarki lotniskowej. Jedna pani zasuwa z plastikowym kałasznikowem, zapewne prezentem dla dziecka. Kiedy zostaje jej zabrany, szuka sposobu na odzyskanie niedoszłego prezentu. W końcu po opóźniającej się odprawie wsiadamy do samolotu. Kokpit jest, skrzydła są, silniki mruczą. Tylko wódki brak.
Socotra to archipelag czterech wysp na morzu Arabskim, tuż obok Rogu Afryki, 240 kilometrów od wybrzeża Somalii. Należy do Jemenu, ale Somalia nadal ostrzy sobie zęby na odzyskanie tego kawałka kuli ziemskiej.
Jemeńczycy czekają przyczajeni na ewentualny atak, o czym świadczą (rdzewiejące) czołgi, celujące w ewentualne statki.
Lądujemy na głównej wyspie i od razu jedziemy do stolicy szukać hotelu. Nie mamy żadnych kontaktów, adresów, nic. Hadibu ma tylko jedną główna ulicę. Chodzimy od domu do domu i nic. Wszystko pozamykane na cztery spusty. W jednym bezgwiazdkowym hotelu pan recepcjonista, widząc naszą rozpacz, z szerokim uśmiechem, informuje nas, że ma pokój, ale za 100 dolarów. Pokój mógłby wziąć udział w konkursie Nora Roku, więc odsyłamy pana do psychiatry. Na ulicy poznajemy chłopaka, który przedstawia się nam jako krewniak sułtana. Dobrze się składa. Markiza Monika, królowa Barbara i hrabina Karolina szukają pałacu. Chłopak prowadzi nas do hotelu kolegi. Łamiemy wszystkie zasady. W arabskim świecie skorzystanie z naganiacza oznacza przepłacenie o 100%. Jednak, nie mamy wyjścia. Dodatkowo chłopak ma rydwan. Bierzemy to za szczęśliwy zbieg okoliczności. Będzie nas woził po wyspie przez kilka dni. Jest dobrze. Pokój ma podłogę, perski dywan, ściany, sufit, telewizor! i klimę. Klima pełni dwie funkcje. Klimatyzatora i dzięki dziurom dookoła-wentylatora. Na pewno wstawiał ją Stevie Wonder, albo ja sama. Jednakże, w porównaniu do niczego, ten pokój to marzenie.
Nasz rydwan to terenowa Toyota i ma tylko jeden mankament. Od mojej strony szyba zjechała i tak już została. Jest akurat sezon mocnych wiatrów i czeka mnie masaż pyska. Nie wyobrażam sobie siedzieć pośrodku, bez widoków na takie krajobrazy. Cierpię w ciszy…
Codziennie klepię werbalnie naszego kierowcę. Mówię mu, że naprawa silniczka w drzwiach to nie lot na Marsa. Ten słucha i potakuje. Zrzędź babo, po to Cię Allah stworzył.
Główna wyspa archipelagu ma 132 kilometry długości na 49,7 kilometry szerokości. Nie jest to gigant, ale atrakcji przyrodniczych tu mnóstwo. Umawiamy się z naszym przyjacielem objazd całej wyspy. Przede wszystkim chcemy zobaczyć wszystkie endemiczne drzewa, jaskinię, góry, wydmy, plaże.
Schronienia na wyspie w przeszłości szukali zagubieni żeglarze. W tutejszych jaskiniach znaleziono inskrypcje w języku amharskim, greckim, arabskim, bramińskim. Marco Polo, choć nigdy tu nie był, również wspominał w swoich pismach o Sokotrze. Dziś, współcześni mieszkańcy prócz arabskiego znają sokotrański. Obecnie mieszkańcy wyspy to w większości muzułmanie, jednak ich przodkowie byli chrześcijanami, a legenda niesie, że sam Tomasz Apostoł nawrócił mieszkańców na swoją wiarę. Podobno chłopak rozbił się tu w drodze do Indii.
Dziś Sokotra to klejnot, unikat, cudo pod względem różnorodności fauny i flory. Jest tu ponad 700 endemicznych gatunków roślin. Innymi tego typu miejscami są jeszcze Hawaje, Nowa Zelandia, Wyspy Wielkanoce i Nowa Kaledonia.
Jednym z najwspanialszych przykładów flory jest drzewo smocze. Dracena Cinnabari. Taka kosmiczna parasolka.
Ze względu na czerwoną żywicę, zwane jest jeszcze drzewem smoczym. Smoki są wszędzie i nasz kierowca szybko przywyknął do tego, że chcemy każde drzewko przytulić.
Drzewa smocze rosną samotnie i w grupkach. Mają rożne kształty i wyglądają jakby wyszły prosto Edwarda Nożycorękiego. Zarówno draceny i butelkowe pochodzą ze świata sprzed 20 milionów lat.
Mamy tu jeszcze drzewa butelkowe, zwane jeszcze ogórkowymi i żeby mądrze brzmiało po łacinie Dorstenia gigas oraz Dendrosicyos Socotranus.
Te są zdecydowanie z kosmosu, ponieważ potrafią wyrosnąć nawet na kamieniu.
Są na wyspie jeszcze palmy i kadzidłowce. Nasze serca należą do smoczych i butelkowych.
W kolejnym wpisie napiszę o innych cudach. Jaskini, plaży, największych muszlach świata, ataku rekina, partyjce w karty z miejscowymi, bezgłowych orłach i głodzie. Znając swój słowotok to chyba będą dwa wpisy.