Sokotra: plaże i rekiny cz. 2 (Jemen cz.7)
Po jednym dniu na Sokotrze wiedziałyśmy dwie rzeczy. Jest pięknie i nie ma za bardzo co jeść. Restauracji brak. A w jednym przybytku, wyglądającym jak knajpa, nie ma jedzenia. Powiedziano nam, że rybacy nie mogą wypłynąć na połów, ze względu na mocny wiatr. Przymusowy post jest wynikiem naszego spontanu i braku rozpoznania przed wylotem. Człowiek uczy się przez całe życie. Przyzwyczajenie Europejczyka, że wszędzie są restauracje i promenady sprawdza się tylko w Mrzeżynie. I to w sezonie.
Na szczęście znalazłyśmy sklepik, gdzie dostałyśmy granaty, jogurt i kukurydzę w puszce. Musi wystarczyć. Matka zrobili herbatę i śniadanko gotowe. A w knajpie umówiłyśmy się na rybę jak rybakom uda się coś złapać.
Jak się domyślacie plaż na Sokotrze jest dostatek. Nasz kierowca obwozi nas dookoła wyspy. Nie wszędzie jest dostęp do morza. Kolor wody zmienia się w zależności od natężenia wiatru, rodzaju dna i pory dnia. Czasami granica między wodą, a niebem zatraca się.
Na pierwszym spacerze pierwszą rzeczą jaka rzuca nam się w oczy są gigantyczne muszle.
Muszle są piękne, szumią i jest ich mnóstwo. Leżą sobie na plaży razem z setką małych muszelek i szczątkami rafy koralowej. Nikogo prócz nas nie interesują. Sporo jest też szkieletów ryb. Szkoda, że bez mięsa.
Przez parę dni pobytu mamy porównanie i możemy przebierać wśród plaż. Jedne są usiane kamieniami.
Inne są całe w muszlach, kamyczkach i kawałkach rafy. Dodatkowo, tuż obok są góry. Nie można się zdecydować, czy patrzeć na morze, czy na raz gładkie, raz skaliste szczyty.
Są też plaże całe we wszystkim. Okupowane przez kozy, na które z góry spoglądają wygłodniałe ptaszyska, mające nadzieję, że kózka będzie skakała. Tymczasem, zanim dopadnie je drapieżnik, Baśka dokarmia je ciastkami.
No i są wreszcie te piaszczyste. Opodal są zabudowania, więc mamy widownię.
Nasz dzielny kolega stara się przegonić dzieciarnię. Jednak, kto się boi krewniaka sułtana?
No i nareszcie są te, puste po horyzont…Jesteśmy same i możemy się spokojnie kąpać.
I tak sobie spokojnie pływam. Jest bosko. Nagle kątem oka zauważam białą masę, zbliżająca się do mojej nogi. Po chwili czuję jak to coś mnie smyra po moich schabach. Rekin, koniec, atak i śmierć. Wydawało mi się, że jestem raczej odporna na stres i daleko mi do ataku paniki. Nie tym razem. Wydarłam się, Monika z brzegu potwierdza, że to rekin. W ułamku sekundy uciekam z wody. Pośpiech i wrzask. Ulubiona przystawka rekina. Stoimy na brzegu i gapimy się. Uniknęłam znacznego podjedzenia na żywca. Matka też patrzą w wodę. Nagle rekin wynurza się z wody i matka, robiąc kilka kroków do wody, wyciąga….worek LIFE AID USA. Ryż. Ryż mnie atakuje…
Nasz kierowca na wszystkie gatunki fauny i flory reaguje mniej więcej tak, jakby patrzył na nienaprawiona szybę w swojej Toyocie. Normalka. Od niechcenia pokazuje nam z daleka przepływające delfiny. Do dziś pewnie opowiada wnukom o dziwnych paniach, co na słowo delfin zareagowały jak nastolatka na hasło Dżastin Biber. W 2008 roku nasz sprzęt, był słabiutki, więc musicie mi uwierzyć, że te dwie kropeczki w morzu to delfiny, a dwie kropki na kamieniu to ptaki.
Zachwycone plażami, żywe i całe wracamy do miasteczka zjeść herbatę.
W kolejnym wpisie napiszę o krajobrazach, ptaszyskach, wydmach i ludziach na Sokotrze. No i o tym, jak nauczyć miejscowych grać w karty i czy wreszcie udało nam się zjeść coś ciepłego.