Powrót do Adenu (Jemen cz.8)

Matka przeczytali post o powrocie z Sokotry i od razu zadzwoniła i rzekła: „nie napisałaś, że nasi karciani rywale zakochali się w polskich cukierkach, którymi ich częstowałam, i że na Sokotrę leciałyśmy jemeńską pierwszą klasą, a w drodze powrotnej Monikę przeniesiono do pierwszej klasy, bo na pokład wniesiono chłopaka, świeżo po wypadku”. Tak było. Dziadki zajadały się naszymi cukierkami, ale mamy nadzieję, że gra w wojnę też dawała im rozkosz. Monice rzeczywiście udało się ponownie polecieć pierwszą klasą, a my składałyśmy modły do Allaha, by chłopak dożył lądowania. Leżał za nami na siedzeniach i co chwilę tracił przytomność. Zapewne wyszedł dopiero z wypadku samochodowego, a na wyspie nie mogli go poskładać, prześwietlić i połatać.

W Adenie czekał nas krótki przystanek.

Miasto położone jest w kraterze wygasłego wulkanu, którego ściany są dziś górami Shamsan. W dzielnicy Krater, gdziekolwiek się nie spojrzy, ulice zawsze kończą się czekoladowymi, poszarpanymi zboczami. To była kiedyś kolonia brytyjska. Zostało trochę architektury wiktoriańskiej i tajemnicze cysterny.

Legenda mówi, że gdzieś w mieście są pochowani Kain i Abel, a same miasto istnieje od zawsze. Podobno tu był biblijny Eden. Dziś nie jest zbyt rajsko. To raczej przemysłowe, portowe miasto. Bardziej interesowało nas życie ulicy niż zabytki. Mimo braku parków i restauracji życie toczy się na ulicy. Mężczyźni okupują ronda, chodniki. Siedzą, debatują. Może są bezdomni, może czekają na pracę, albo po prostu prowadzą tu życie towarzyskie.

Nas, po powrocie z głodówki, interesuje tylko restauracja i hotel.Po kilku dniach głodówki widok takiego menu jest słodką obietnicą raju kulinarnego.

Po drodze do cystern wpadamy do meczetu Al-Aidrus i oglądamy tamtejsze grobowce.

Cysterny Tawila są zdecydowanie najciekawszym zabytkiem Adenu. Zbudowane ze skał wulkanicznych i uszczelnione popiołem. Składają się z kilku zbiorników o różnych kształtach i pojemnościach. Kiedyś było ich ponad 50, dziś, ze względu na liczne przebudówki, jest tylko 13. Zbiorniki miały chronić miasto przed powodziami, gromadząc wodę deszczową, która spływała masywem górskim. 

Wiek cystern nie jest znany. Mogą pochodzić z II wieku p.n.e. lub VI naszej ery. Arabskie manuskrypty z VII wieku wspominają o zbiornikach, a także o wykonywanych tam ubojach rytualnych, które miały sprowadzić deszcz.  

Pochodziłyśmy po mieście i poszłyśmy na posterunek ustalić naszą kolejną trasę podróży i uzyskać przepustki. Policjanci byli szkoleni w … Moskwie. Rozmowy toczyliśmy po naszym szczątkowym rosyjsku, ale także po polsku, angielsku, arabsku i w języku, w którym władam wyśmienicie – pantominie. Nasza wymarzona trasa okazała się mission impossible. Chciałyśmy pojechać przez okoliczne wsie i miasteczka, które skrywały liczne skarby i zabytkowe mosty. Okazało się, że tam jest „płocho i „strielają”. Nie dostałyśmy pozwolenia na wjazd.

W tym wypadku postanowiłyśmy posłuchać policjantów.Jednak miałyśmy kolejny problem. Żaden kierowca autobusu nie chciał nas zabrać do kolejnej miejscowości. Wszyscy się bali, że ze względu na nas będzie napad na autobus. Wydawało nam się, że strojami prosto z Raszyna, nie zachęcamy do jakichkolwiek kontaktów. Kierowcy mieli inne zdanie.

Postanowiłyśmy być sprytne i poszłyśmy do rady taksówkarskiej przeprowadzić casting na najbardziej bystrego kierowcę, który zabierze nas po kilku wsiach i na koniec zawiezie do Taiz. Gdy dziś oglądałam te zdjęcia, zrobione ukradkiem przez mamę-Baśkę, widzę jakie miny strzelałam z bezsilności. Wówczas wydawało mi się, że pokazując palcem na mapie Aden, udając paluszkiem samochodzik przy dźwięku „brum brum”, pokazując jaką trasą ma jechać, potem robiąc stop i pokazując, że wychodzimy zwiedzać, wracamy i dalej robimy „brum brum”, jestem komunikatywna. Nic z tego. Nie byliśmy językowo i intelektualnie kompatybilni. Nikt nie kojarzył „słynnych okolicznych zabytków”, a może nie chcieli nas zabrać i nie wiedzieli jak nas spławić.

Postanowiłyśmy podzielić trasę na odcinki i wsiadłyśmy do zbiorczej taksówki. Liczba miejsc była totalnie umowna. Im więcej pasażerów tym lepiej. Na siedzeniu koło kierowcy zawsze jeżdżą dwie osoby, więc Baśka kupiła sobie dwa miejsca. Na bogato. Ja z Moniką usiadłam na siedzeniu dla trzech pasażerów. Jednakże ta liczba funkcjonuje tylko w  zachodnim świecie. W magicznym arabskim świecie to jest siedzenie dla niezliczonej liczby pasażerów. Oprócz nas siedzi chłopak, zaraz dosiada się dziadek, a po chwili na jego kolana wsiada chłopiec z gipsem większym od samego siebie. Może ma w nim siostrę? Za nami, na siedzeniu zamocowanym w bagażniku, siadają chłopaki. Wyciągają siatki z qatem, wypychają sobie policzki i zaczynają wesołą konsumpcję. Co kilka minut ktoś mnie bije w ramię bym podała pieniądze do kierowcy. Tak rozliczam wszystkich pasażerów. Matka robi zdjęcia. Moje miny bezcenne…

Takie klimaty są niepowtarzalne i żadna wycieczka ich nam nie da. Tęsknię za tym….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.