Waszyngton: muzea, muzea i pomniki (USA cz. 11)

Tak jak Las Vegas jest mekką alfonsów i hazardzistów, Waszyngton jest rajem dla miłośników pomników, historii, muzeów i wiedzy wszelakiej. I to za darmo! To miasto jest właściwie jednym wielkim muzeum pod chmurką. Ścisłe serce miasta wydaje się planem filmowym. Jak w większości amerykańskich miast jest dzielnica chińska, a w centrum przy ulicach zbudowanych od linijki stoją budynki, będące kopiami starożytnych, klasycystycznych, socrealistycznych i modernistycznych budowli. Każdy skrywa skarby.

Ulicami przemykają panowie w garniturach i panie w garsonkach z kubeczkiem kawusi w rękach. Wszyscy w pół-truchcie, z bulwiastymi teczkami w ręku. Pośpiesznie mijają zagapionych turystów w sandałach i protestantów. Ci klęczą, stoją, maszerują w kółko z banerami. Boli ich polityka, wojna, obecność homoseksualistów na planecie, nierówność, ekologia, wszystko. Polityka jest nawet na komunikacji publicznej. Niejasna gra słów utwierdza w przekonaniu, że Iran jest dla USA wrogiem.

A nad głowami samoloty i helikoptery niosą najważniejszych polityków świata.

Żeby przeżyć i docenić Waszyngton latem, trzeba założyć wygodne buty, osłonić głowę przed słońcem, wziąć ręczniczek do przecierania spoconej twarzy oraz sweterek do torby w ramach walki przed mrozem klimatyzacji. Przyda się też bidon z wodą, kanapki i mnóstwo cierpliwości. W kolejkach do każdej atrakcji postoimy kilkadziesiąt minut. W lecie jest niezwykle parno i duszno, a w muzeach o 20 stopni mniej. Na szczęście pod większością budynków rządowych czy muzeów są „food courts” czyli samoobsługowe punkty gastronomiczne z jedzeniem na wagę lub do wyboru z bemarów. Można odsapnąć i wyrównać wypocone z organizmu pierwiastki. Takie kafeterie są też znaczną oszczędnością przy dość drogich restauracjach, w których do ceny posiłku musimy dodać 20% napiwku. W przeciwnym razie kelnerka będzie nas gonić i pytać co zrobiła źle.

Zamieszkałam w centrum u kolejnej członkini couchsurfing-Jemenki Fatimy. Na co dzień pracuje w ambasadzie Jemenu i planuje studia na tutejszym uniwersytecie. Fa postanowiła przyjąć jeszcze jednego podróżnika z Polski- Kubę. Jesteśmy jej pierwszymi gośćmi. Fa zdecydowała się nas przenocować, widząc słowo klucz w naszych profilach: Jemen. Ja już wówczas byłam po podróży po jej ojczyźnie, Kuba przed. I tak, kilka kolejnych dni spędzamy razem. Początkowo mamy te same priorytety. Chcemy zobaczyć instytucje rządowe i najważniejsze muzea.

Kilka dni to mało czasu na Waszyngton. Kolejki, absorpcja informacji i wrażeń, przemieszczanie się na piechotę robią swoje. Jest południe, ale żeby nie marnować czasu idziemy zobaczyć co nas czeka i dowiedzieć się czy są jakieś bilety czy rezerwacje. Potwierdza się informacja, że wszystko jest za darmo i że wszędzie trzeba wystać swoje w kolejce, by cokolwiek zobaczyć. Idziemy zatem na herbatę do Baracka Obamy. Ku naszemu oburzeniu nie zostajemy wpuszczeni nawet do przedpokoju. Co nam zostaje? Z tłumem turystów patrzymy się na Biały Dom przez płot. Tyle zwiedzania.

Kolejnego dnia rano idziemy na parku National Mall. To olbrzymi obszar od Kapitolu po pomnik Waszyngtona w kształcie iglicy. Rozmach i mieszanka stylów. Trochę starożytnej Grecji, trochę Rzymu, klasyka i nowoczesność. Ogrom i stylistyka każdego pomnika mówi nam sporo o kompleksie wyższości Amerykanów. Ma być i jest na „wielko” i bogato. Na całym obszarze jest kilkanaście muzeów należących do Instytutu Smithsona, pomniki i Park West Potomac. Wszędzie są kolejki jak na kolejkę górską w lunaparku. Przed zwiedzaniem dobrze wiedzieć czy akurat nie ma demonstracji, koncertu czy planu filmowego. Wtedy albo w ogóle nie wejdziemy, albo postoimy wieczność. W National Mall nakręcono wiele scen filmowych. Przy Reflecting Pool przemawiał Forrest Gump, a Jenny brodziła do niego przez staw. Ostatnio kręcono tu sceny do serialu „Opowieść podręcznej”.

Zaczynamy od Kapitolu. Kapitol czyli siedzibę amerykańskiego parlamentu zbudowano w latach 1793-1865 na Wzgórzu Kapitolińskim. Sam Jerzy Waszyngton położył kamień węgielny pod jego budowę. Jego apoteoza została namalowana na suficie kopuły przez włoskiego malarza Constantino Brumidiego. „Apoteoza Waszyngtona” jest ogromnym dziełem. Postacie mają około 4 metry wysokości. Artysta przed przybyciem do Ameryki pracował w Europie dla arystokracji i papieża. Stąd może pomysł, by nadać Jerzemu cechy boskie i dać mu do towarzystwa mitologiczne postacie, boginie i dziewice. Krąg dookoła Waszyngtona symbolizuje wartości narodowe: wojnę, naukę, żeglugę, gospodarkę, handel, mechanikę i rolnictwo.

Po Kapitolu oprowadza nas i innych turystów przydzielony przewodnik. Nie ma samodzielnego zwiedzania. Wszystko robi się w rytmie i ograniczonym czasie.

Idziemy jeszcze do biblioteki Kongresu i wyrabiamy sobie legitymacje biblioteczne. Mamy nadzieję wejść na nie później, by sprawdzić pocztę elektroniczną.

Po Kapitolu idziemy do National Gallery of Art gdzie spędzamy resztę dnia. Są tu dzieła od XIII wieku do współczesności, więc potrzeba dnia, by wszystko zobaczyć.

Gdy wracamy wieczorem do domu, Fa z przyjaciółmi szykuje imprezę dla kilkuset członków couchsurfing. Planujemy razem jej przebieg. Zapowiada się, że nie będzie normalnie.

Następnego dnia ponownie idziemy na teren National Mall i chodzimy od atrakcji do atrakcji. Najpierw, po 40 minutowej kolejce, wjeżdżamy windą na szczyt pomnika Waszyngtona. Zamiast posągu, jak Lincoln, Jerzy dostał obelisk.

Obelisk waży około 80 000 ton i został zbudowany w 1884 roku z piaskowca, granitu i marmuru. Ma 169 metrów wysokości, więc widoki z niego są zacne. Przy dobrej widoczności nawet do kilkudziesięciu kilometrów. Widzimy teren Białego Domu, ogrom National Mall i co nas czeka tego dnia.

Po pomniku odwiedzamy Air and Space Museum. Jest to jedna z największych atrakcji Waszyngtonu. Stoimy w kolejce prawie godzinę, co podobno i tak jest mało. Szowinistycznie rzecz biorąc, mogłoby się wydawać, że muzeum jest idealne dla chłopców. Jednak nawet ja biegam z wypiekami na twarzy. Eksponaty powalają na kolana. Przy wejściu można pomacać skałę księżycową, przywiezioną przez astronautów. Potem zobaczyć inne kosmiczne eksponaty jak: pierwszy załogowy statek kosmiczny SpaceShipOne, kapsuły Friendship 7 i Gemini IV, moduł orbitalny Columbia z misji Apollo 11, model statku Enterprise używany przy kręceniu serialu Star Trek, prom kosmiczny Discovery.

Sporo jest eksponatów z lotnictwa: pierwszy silnik samolotowy braci Wright oraz samoloty takie jak: bombowiec strategiczny B-29 (Enola Gray), z którego zrzucono bombę na Hiroszimę i Nagasaki, samolot Spirit of St. Louis, którym Charles Lindbergh w 1927 dokonał pierwszego samotnego przelotu bez międzylądowań z Ameryki Północnej do Europy, samolot Czerwonego Barona oraz Amelii Earhart, jest też cały Concorde. Oprócz tych jest wiele innych eksponatów jak bomby, skrzydła, silniki, skafandry, kable, tomahawki, wizytówki, śrubki, mundury, wszystko.

Po muzeum próbujemy wejść do biblioteki Kongresu, ale jakaś pani informuje nas, że poczty elektronicznej nie sprawdzimy. Potem od Fa, dowiadujemy się, że to było kłamstwo, mające na celu ograniczyć tłumy w czytelni. Podziało. Fa nie miała wówczas komputera, a my smartphonów. Biblioteki były jedynym miejscem, gdzie mogliśmy napisać do domu. Na szczęście dostaliśmy cynk, że jest inna biblioteka, gdzie sprawdzimy pocztę. W dość rozrywkowej dzielnicy. Znaki informują, że narkotyki i broń są tutaj zakazane.

Pani bibliotekarka chwilę załatwia z nami jakąś biurokrację i po kilku minutach siadam do kompa i staram się sprawdzać pocztę. Koło mnie siedzi czarnoskóra babka i cały czas, na głos, czyta swoje maile. Drze się strasznie. Nie mogę się skupić. Po chwili, oprócz czytania, zaczyna prowadzić z mailami konwersację. Zadaje pytania i sama sobie odpowiada. Zaczynam sapać. Po kilku minutach pytam się czy mogłaby ewentualnie być ciszej. I wtedy panna krzyczy: „Bo co? Bo jestem czarna? Mam być cicho, bo jestem czarna?” Kusi mnie, by powiedzieć: „Nie, bo jesteś głupia!”, ale instynkt przetrwania sprawia, że milczę. „Moja babka była Greczynką!” Obsługa zerka na mnie złym okiem. Podwijam ogon, zamykam kompa i wychodzę.

Kolejnego ranka idziemy do Muzeum Holokaustu. Jest to pomnik i muzeum za razem. Odwiedzających oprowadzają głównie wolontariusze. Nasz przewodnik to starszy Pan, którego historia i matematyka nie są chyba mocną stroną. Stawia na dramatyzm i przesadę. „Gdy wejdziecie do tego muzeum, będziecie świadkiem śmierci 16 milionów Żydów!” Nie chcemy się spierać o liczby, słuchamy i oglądamy z pokorą. Liczne wystawy, w większości oddają cześć tym, którzy sprzeciwili się faszyzmowi i antysemityzmowi i mieli odwagę ratować Żydów. Wśród nich jest wzmianka o Marku Edelmanie, Irenie Sendlerowej i Janie Karskim. Jest też informacja o pogromie kieleckim oraz liczne rzeczy odebrane więźniom w Auschwitz, a nawet cały wagon, którym przyjechali do obozu. Po muzeum rozdzielamy się. Ja idę śladami Lincolna, Kuba do innych historycznych muzeów. Po drodze mija mnie kolumna rządowych samochodów. Jedzie Miedwiediew (ówczesny prezydent Federacji Rosyjskiej). Salutuję, a ochrona pokazuje mi swoje Kasztany. Dmitrij macha chusteczką przez okienko.

Chowam się w Teatrze Forda. Tu zabito Abrahama Lincolna. Wraz z innymi turystami przesuwam się w kolejce, zerkamy na balkon, gdzie zmarł Lincoln.

Po teatrze zostaję w temacie prezydenta i zmierzam do Mauzoleum. Najpierw jednak oglądam Pomnik II Wojny Światowej. Poświęcony jest Amerykanom, którzy polegli podczas wojny.

Stamtąd wzdłuż Reflecting Pool, idę do Mauzoleum Lincolna. Jest to jedno z najbardziej charakterystycznych miejsc dla Waszyngtonu. Tu przemawiał Martin Luther King, a w filmie Na linii Ognia, na schodach, siedział Clint Eastwood z Rene Russo. W Planecie Małp postać Lincolna przybrała małpią formę wieszcząc inne czasy dla ziemi. Sam budynek wygląda jak Partenon i ma kilkadziesiąt marmurowych doryckich kolumn. Liczba kolumn jest symboliczna. W momencie śmierci Lincolna Unia liczyła 36 stanów i tyle kolumn postawiono. Gdy mauzoleum ukończono Unia rozrosła się i nad kolumnami dodano zdobienia-festony symbolizujące ówczesne 48 stanów. Potem nad kolumnadą, wyryto nazwy 50 stanów i daty, w których weszły do Unii. Sam pomnik ma około 6 metrów wysokości. Abraham siedzi na marmurowym fotelu i duma.

Posiedziałam chwilę na schodach, popatrzyłam na ludzi i poszłam na Cmentarz Weteranów Wojny Wietnamskiej. Ponad 58 000 nazwisk (8 kobiet) poległych i zasłużonych są wyryte w czarnych marmurowych panelach. Mury powoli opadają w jedną stronę, co ma efekt symboliczny. Jest to tak zwana „gojąca się rana”. Jedno skrzydło wskazuje pomnik Waszyngtona, a drugi Lincolna. Amerykanie dotykają płyt, szukając nazwisk swoich krewnych. Panuje cisza i skupienie.

Po zwiedzaniu jadę do biblioteki. Widzę wolny komputer, siadam i sprawdzam pocztę. Ledwo otworzyłam maila z domu gdy znowu słyszę znajomy głos. Zerkam w prawo. Nie wierzę. Koło mnie to samo krzykliwe babsko. Ona chyba tu mieszka! Ta, widząc mnie od razu woła obsługę, pokazuje mnie palcem. Jakaś pani podchodzi do mnie. Nawet nie mam ochoty rozmawiać. Nie odzywam się. Wychodzę.

Wieczorem jadę do klubu, gdzie jest impreza członków couchsurfing. My bawimy się na górnym piętrze, a na dole ma swoją imprezę społeczność gejowska. Po kilku godzinach towarzystwo miesza się i jest ubaw po pachy. Wreszcie jacyś normalni ludzie!

Rano kończę przygodę w stolicy i ruszam Megabusem do Filadelfii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.