Arequipa: kościoły i wycieczka życia (Peru cz. 4)

Arequipa leży na wysokości 2325 m n.p.m. i na tej wysokości nasze IQ opadło o 3/4. Prosty rachunek w sklepie zajmował nam kilka minut, przypomnienie sobie, co oznacza ścisk w pęcherzu kolejne kilka. Jest źle. Boli łeb, pusty łeb. Na szczęście znalazłyśmy fajny hotelik, pozachwycałyśmy się roślinkami na patio i kaktusami gigantami i poszłyśmy na miasto.

Mimo luzu, chciałyśmy wycisnąć z kolejnych dni, co się da i potrzebowałyśmy trochę przyśpieszyć objazd kraju. Arequipa ma sporo zabytków, ale bardziej interesowała nas dalsza okolica, a zwłaszcza kanion Colca. Dojazd do niego, objazd i powrót transportem publiczny, mógłby zająć za dużo czasu. Tu potrzebny jest samochód lub a fuj- wycieczka zorganizowana.

Idziemy do biura, gdzie poznałyśmy babeczkę, która mogłaby sprzedać śnieg Eskimosom. Widzi, że ma przed sobą cztery ameby i rozpościera nad nami płaszcz opieki. Sprzedaje nam dwudniową wycieczkę do kanionu. Prócz nas trzy osoby, cena przyzwoita, program bogaty. Pojedziemy busikiem i zobaczymy: Cruz del Condor (Krzyż Kondora), gdzie nad głowami będą nam latać kondory, zwiedzimy Kościół Niepokalanego Poczęcia w Yanque, kolejny w Chivay, wykąpiemy się w gorących źródłach spływających z wulkanu, zobaczymy dzikie stada lam, wikunii i alpak na tle szczytów górskich i wulkanów. No bajka. Bierzemy! Pani jednak nie dała jeszcze za wygraną. Przeliczyła nasze kolejne dni i trochę, dbając o resztę naszej podroży po Peru, sprzedała nam lot z Cuzco do Limy. To znacznie usprawni naszą podróż.

A na koniec, gdy już całowałyśmy klamkę, pani poleciła nam wspaniałą i przeciekową wycieczkę dookoła Arequipy. To, że przyroda Kanionu Colca jest piękna i należy ją zobaczyć, każdy może się domyślić. To, czy jest coś ciekawego wokół Arequipy, można sprawdzić w przewodniku. Nie zrobiłyśmy tego. O wycieczce ala Monty Python potem.

Tymczasem lżejsze o kilka pesos poszłyśmy wzmocnić wątłe IQ herbatką z liści koki. Żeby koka przyniosła ulgę, musimy wypić jej więcej i częściej. Wierzymy jednak we wszystko, co może odświeżyć nasze głowy i pijemy po szklaneczce.

Herbatka lekko nas pobudziła i rozluźniła ciśnienie w głowie. Czas zwiedzać!

Po mieście najlepiej poruszać się na piechotę, ale dla zmęczonych jest cała chmara taksówkowych fiatów tico. Dla niegrzecznych transport opancerzony.

Arequipa jest ślicznym, zabytkowym miastem. W samym sercu jest plac Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (Plaza Principal de la Virgen de la Asuncion). Wniebowzięcie na placu nie jest gwarantowane, ale załatwienie wszystkich spraw tak. Jest miejscówka gołębi, biuro podań, dilerzy kokainy, wróżka, plotkary i ławeczkowa rada miasta.

Przy placu stoi zbudowana w XVII wieku katedra. Arequipa nazywana jest białym miastem ze względu na budulec sporej liczby budynków-biały kamień sillar. Z niego zbudowana jest sama katedra i budynki na starym mieście.

Ciekawy jest też barokowy kościół jezuicki Iglesia de la Compañía de Jesús z XVI wieku. Wewnątrz są dwa pozłacane ołtarze oraz zbiory malarstwa.

Ostatnim świętym miejscem, które odwiedziłyśmy był klasztor Świętej Katarzyny z XVI wieku. Przepiękne, zaciszne miejsce. Zatrzaskujemy za sobą ciężkie drewniane drzwi i przenosimy się o kilka wieków wstecz. Budowa klasztoru była inicjatywą bogatej wdowy. Maria de Guzman, w XVI wieku, chciała zadbać o najzdolniejsze dziewczęta i wdowy z czasów konkwisty i tu stworzyła im dom. Wówczas, podobnie jak w Polsce, wybór dla kobiet był prosty. Zamążpójście, domek na kurzej łapce, samobój lub klasztor. Ponad 400 dziewczyn, w całkowitym odcięciu od świata zewnętrznego, żyło w domkach wzdłuż alejek. Ich sieć wraz z placami, fontannami tworzyła małe miasteczko. Dziewczyny miały fantazję i poczucie estetyki. Ściany malowały na ciepłe kolory, dbały o zieleń.

Mogłoby się wydawać, że to była sielanka. Tymczasem, dopiero w latach 70 ubiegłego wieku do klasztoru doprowadzono bieżącą wodę. Warunki sanitarne były trudne, ale i tak lepsze w porównaniu z życiem za murami.

W klasztorze jest sporo pięknych fresków i malowideł oraz kukiełkowa wersja Ostatniej Wieczerzy.

Po południu idziemy ponownie do biura sprzedawczyni roku i tam czeka na nas jej kolega. Ma słownik hiszpańsko-angielski pod pachą i dzięki niemu będzie naszym przewodnikiem po okolicy. Właściwie to nie dowiedziałyśmy się, co zobaczymy. Wiemy, że będzie „bonito”! No to w drogę! Jestem najbliżej językowo z panem i zostaję mianowana tłumaczką. Dziewczyny są schowane z tyłu samochodu i już po pierwszym „zabytku” dostają głupawki. Ja staram się reagować na wszystkie propozycje z szacunkiem, ale też czuję ściemę i fotomontaż. I tak nasze zwiedzanie zaczynamy od wizyty u lam w altanie. W Polsce też zabieram turystów, by zobaczyli krowę. Pogłaskałyśmy!

Potem odwiedzamy cmentarz, na którym jest pochowana babcia naszego przewodnika. No ze śmierci babci nie będziemy się śmiały, ale powód naszej wizyty na jej grobie jest dość zagadkowy. Podchodzimy do tego folklorystycznie i florystycznie. Tak naprawdę to sam cmentarz i sposób pochówku jest ciekawy, ale brak nam historii, informacji. Pan może tylko powiedzieć: „To jest kwiat, a tu leży babcia”.

Następnie jedziemy na punkt widokowy Mirador de Yanahuara. „Będzie piękny widok na miasto i wulkan El Misti”-zapewnia nas przewodnik. Niestety los tak chciał, że zobaczyłyśmy mgłę. Zatem zostało nam zachwycanie się murem i roślinkami. Dziewczyny słaniają się ze śmiechu. Mi przypadła rola tej poważnej. Żal mi pana przewodnika. Jest miły, z pogodą nie wygra i wysłano go na pożarcie babkom, które ironię mają we krwi.

Obok punktu „bezwidokowego” jest ładny kościół Parroquia San Juan Bautista de Yanahuara. Piękna barokowa fasada z białego kamienia i skromne wnętrze z drewnianym ołtarzem. Po całym dniu w miejscach świętych, miałyśmy już dość. Choć doceniłyśmy stolarkę.

Pan nie dawał za wygraną. Postanowił nas oczarować historyjkami. „To szkoła, tu chodziłem, to szpital, w którym się leczyłem, to wieża, wejdźcie na nią”. Głupawka sprawiła, że weszłyśmy. Dach, a na nim stary pluszowy miś i widok na chmury. Czad w gaciach. Laski w samolocie odleciały. Monika nałożyła sobie na twarz kapelusz i udawała, że jej nie ma. Ewa smarkała jej w kolana. Baśka z twarzą pokerzysty obmyślała jakby tu odgapić taką mega-wypasioną wycieczkę i wozić ludzi po Zielonej Górze, pokazując im mur, szpital, szkołę podstawową i wieżę bez widoku.

Wróciłyśmy wieczorem do miasta i poszłyśmy jeszcze na kolację. Kolejnego dnia jedziemy na dwudniową wycieczkę i nie wiemy jakie będą warunki. Staramy się najeść i napić na zapas. Akurat w mieście jest demonstracja. Nie możemy się za bardzo dogadać, ale prawdopodobnie chodzi o to, że za dużo zagranicznych inwestorów wchodzi na rynek peruwiański. Dostęp do zabytków dla miejscowych staje się utrudniony i poza ich zasięgiem finansowym. Rodziny protestują. Wspieramy ich postulaty!

Arequipę zostawiamy z łezką w oku i o świcie ruszamy w jeden z najpiękniejszych rejonów Peru-Kanion Colca.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.