Sur: żółwie i wadi (Oman cz. 2)

Przyjechałyśmy do centrum Sur dzieloną taksówką. W malutkim samochodzie upchnięto nas z torbami i jeszcze kilkoma osobami. Monika siedziała koło babci w czadorze, która całą drogę śmiała się z nas. Najpierw ucieszyła ją guma balonowa. Gdy dostała cukierka, nikt już nie mógł powstrzymać tej karuzeli śmiechu. Ubaw po pachy. Po wieczornym posiłku w knajpie, która zrobiłaby furorę wśród pracowników sanepidu, a Magda Gessler zapewne spytałaby: „Dlaczego Wy trujecie ludzi?”, padłyśmy ze zmęczenia i upału. Tradycyjnie ciekawym miejscem spotkań okazała się recepcja. Codziennie siadałyśmy tam na moment, by pogadać z panami o krwiożerczym Bushu i kapitalistycznym, zepsutym zachodzie, o którym tak wszyscy marzymy. Ja, mimo obniżonego przez upał IQ, udawałam, że rozumiem miejscową prasę. Przed snem w nadziei na mrozy oglądałyśmy omańska prognozę pogody z dość osobliwym panem Bez-chmurką.

Kolejnego dnia rano miałyśmy wielkie plany, że tym razem pochodzimy, powędrujemy, po-eksplorujemy.  Tego dnia podano flaczkową. Spacer przez galaretę był cudny. Sur jest znacznie uboższe niż Maskat. Na ulicach jest więcej syfu i biegają bandy kóz, które zjedzą wszystko. Karton, drzewo, krzak, krawężnik z osobą, która na nim zasnęła… Miasto jest mniejsze i można bardziej przyjrzeć się przechodniom. Po paniach, prócz czadoru, sari, albo maski z dziobem (!), niewiele widać. Panowie natomiast spełniają wszelkie marzenia o 1000 i 1 nocy. Rośli, przystojni, dzicy. Baśka spełnia marzenia każdego muzułmanina. Ma rude włosy, co tu oznacza, że odbyła pielgrzymkę do Mekki. Zazdroszczą jej i zabiegają o jej uwagę.

Stałyśmy na ulicy i wtedy matka ostatnimi siłami wykonała ruch ręką w celu zatrzymania taksówki. Perspektywa schronienia się w klimatyzowanej puszce była jak zbawienie. Zatrzymał się cywilny samochód. Pogadałyśmy chwilę z kierowcą o tym, jak tu dotrzeć do fortu. Kierowca od razu zaoferował, że nas wszędzie powozi. Khamed, właściciel dużego sklepu z perfumami, pachnidłami, maściami, kremami, kadzidłami okazał się Jezusem Omanu. Już samo podwiezienie pod fort Sunaysilah było wystarczające, ale Khamed miał pomysł na cały nasz pobyt w Sur. Otóż powozi nas po mieście, potem wieczorem pojedziemy zobaczyć żółwie morskie do rezerwatu Raz Al Jinz, a kolejnego dnia jego bratanek zawiezie nas do Wadi. Gościnność i hojność Omańczyków jest WIELKA. Fort okazał się zamkiem zbudowanym z błota, trawy i piasku. Pan kustosz lubi ostre kobiety. Założył mi swój sztylet i cieszył się jak mu nim grożę. Z fortu jest ładny widok na miasto.

Poszłyśmy wieczorem na kolację. Jadłyśmy sobie spokojnie, gdy nagle podszedł do nas starszy pan. Nie jesteśmy językowo online, ale pan nie daje za wygraną. Mówi, że chce nasze numery telefonu. Dostał Baśki wizytówkę. Zniknął. Wrócił po chwili i mówi, że dzwonił na te numery, a my nie odbieramy. Nie wiem, jak miałabym zagiąć czasoprzestrzeń i siedząc w omańskiej knajpie odebrać telefon stacjonarny w Zielonej Górze. Pana to nie obchodzi. Rozejrzałyśmy się po sali za pomocną twarzą.

Tego dnia pojechałyśmy na nocną obserwację żółwi. Nie wiedziałyśmy na czym będzie polegać „obserwacja” i czy w ogóle uda się coś zobaczyć. Ekologiczna świadomość Omańczyków, nasza i innych turystów nie były chyba wielkie. Żółwi nie ogląda się z daleka, tylko twarzą w pyszczek. Udało nam się zobaczyć jak pani żółw składa jaja do wykopanego przez siebie dołu na plaży. następnie idzie obok i tam kopie kolejny. Fałszywy. Zmyłkowy dla drapieżników. Potem wraca do morza. Po jakimś czasie podniecony przewodnik zauważył, że w dole opodal jest jakieś poruszenie. Po chwili ziemia zaczęła się lekko obsuwać. Pojawiły się nowo wyklute żółwiki. Tuż obok na swoją kolację czekają kraby i lisy. Szanse żółwików rosną odrobinę jeśli dopilnuje się ich wejścia do wody. Każdy z nas dostał do potrzymania kilka stworzonek. Twarda skorupka i płetwy, które płyną przez powietrze. Instynkt przetrwania. Przewodnik włożył wszystkie żółwie do swojej dżalabiji i położył je na ziemi. Ruszyły w kierunku morza wabione przez światło księżyca. Po chwili pokazał nam, jak zmylone światłem latarki zawracają na plażę. Po naszym zbiorowym „NOOOOOO” wyłączył latarkę i zobaczyliśmy jak cała gromadka wchodzi do wody. Ile z nich przeżyje?

Przeczytałyśmy w przewodniku, że w Omanie warto jest doświadczyć dwóch skrajności. Pustyni i wadi. Wadi, inaczej ued, są po prostu suchą doliną, którą w czasie pory deszczowej napełnia się wodą. Dla wędrowca magicznym miejscem pełnym zieleni, ptaków i ryb. Można się schronić przed skwarem pustyni. Kolejnego dnia rano, jak Khamed obiecał, jego bratanek z kolegą przyjechali po nas, by pokazać nam Wadi Tiwi. Kilka razy proponowałyśmy, że zapłacimy za benzynę, kupimy obiad. „Nie. Jesteście naszymi gośćmi”-brzmiała odpowiedź. Wadi rzeczywiście robią surrealistyczne wrażenie. Oaza wśród pustyni. 

Kolejnego dnia ruszyłyśmy dalej. Tym razem spędzić noc na pustyni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.