Biała tęcza w Wahiba Sands (Oman cz. 3)

No to zapragnęłyśmy pustyni. W 2006 roku spędziłyśmy noc na pustyni w Maroku, a Monika w Tunezji, a zimą w 2008 roku razem zjeżdżałyśmy na desce w oazie w Peru i zakochałyśmy się w piachu. Tego się nie zapomina. Pustynia ze swoją ciszą i gwiazdami na wyciągnięcie ręki jest magiczna. Popytałyśmy w Sur jak tu najszybciej dotrzeć do Wahiba Sands – terenu pustynnego. Dostałyśmy od znajomych Khaliba zestaw karteczek z napisanymi po arabsku wiadomościami. Jedne do kierowcy taksówki „zabierz nas do ….nazwa miejscowości”, kolejne do przechodniów „chcę spędzić noc na pustyni, kocham piach”. Sprawa wydawała się banalna. Pokazujemy karteczki. Dojeżdżamy do miasteczka najbliżej Wahiba Sands i szukamy biura organizującego noclegi na pustyni.

Wsiadamy do taksówki. Przemiły dziadek ogląda nasze karteczki, wysłuchując naszego tłumaczenia po polsku-arabsku-angielsku i oglądając nasze mini przedstawienie. Jest błysk. Rozumie nas. Jedziemy. Po rybę… Potem do niego do domu… Zostawiamy rybę. Potem po daktyle. Potem pralnia. Dom. Zaczynamy wątpić czy dziadek wie, że siedzimy z nim w samochodzie. Jest superśmiesznie. Zauważył. Dał nam po daktylu. Po sprawunkach, w końcu, wyjeżdżamy na drogę. Pustynia, droga, dziadek i my. Osuwam się. Sen. Budzi mnie Myszka Miki albo jakiś dzieciak. Coś kwiczy i wyje. To dziadek. Okazało się, że jest fanem arabskiej ulicy Sezamkowej. Miauczy, szczeka, muczy, wyje. I w końcu śpiewa. Mamy listę przebojów. Dołączyłyśmy się wplatając wszystkie arabskie słowa jakie znamy. Dziadek jest wniebowzięty. Kocha nas. Wzajemnie. Hity zmieniły się  dziecięcych, na romantyczne, ale nadal śpiewane przez myszkę miki.


W końcu gdy dotarłyśmy do miejscowości okazało się, że owszem nazywa się tak samo, ale nie jest to ta koło Wahiba Sands. Bezsilność. Dziadek nawet nie jest zasmucony, ani zażenowany. Nie przyznał też, że albo nie zna geografii swojego kraju, albo nie umie czytać….

Zaczęłyśmy zaczepiać przechodniów i innych kierowców na stacji benzynowej, by wytłumaczyli dziadkowi, że jesteśmy w złym miejscu. Zrozumiał. I znowu mini playback show.

Gdy w końcu dotarłyśmy do właściwej miejscowości bez problemu znalazłyśmy chłopaków, co organizują takie wyjazdy na pustynię. Sami Hindusi. Głupio pomyślałyśmy, że wszystkie wyjazdy na pustynię są w romantyczne, odosobnione miejsca. W Maroku najpierw jechałyśmy z godzinę samochodem, a potem dłuuuuugo na wielbłądzie. Noc spędziłyśmy na kocu na ziemi. Pod gwiazdami. Tu chłopak, dość szybko z dwiema przesiadkami, zawiózł nas do jakiegoś murowanego mini ośrodka. Zapewne nie tak daleko od cywilizacji. Trochę słabo. Klimatu brak.

Nie było już czasu na kłótnie, ani na wybrzydzanie. Było za późno. Takie rzeczy trzeba było uzgodnić wcześniej. Poza tym jesteśmy same w „ośrodku”. Nie ma co fikać przed dziadami. Hindusi pokazują nam nasz pokój. Jednocześnie zachęcają nas do wzięcia pokoju z klimatyzacją. Chcemy spać na dworze, więc odmawiamy. Chwilę odpoczywamy, błaznujemy i idziemy szukać miejsca na zachód słońca. Wypatrzyłyśmy dromadera, którego już wcześniej mijałyśmy samochodem i poszłyśmy do niego, by zrobić mu sesję.

Nagle, gdy tak sobie jeszcze słodko idziemy, Monika mówi, że widzi białą tęczę. Przez moment pomyślałam, że przyjdzie nam pochować koleżankę na pustyni. Po chwili jednak obracam się i widzę jak w naszym kierunku zmierza biała ściana. Ściana piachu. Przy tym ta ściana szemrze, czuć jak się sypie i zabiera ze sobą wszystko. Zaczynamy pobijać własne rekordy w biegu na czas. Wpadamy na teren ośrodka. Ja chowam się w pokoju, a dziewczyny w kuchni. Tak spędzamy zachód słońca. Siedzę sama w pokoju i słucham muzyki piachu.

Gdy w końcu na dworze robi się cicho i wiemy już, że burza przeszła, wypełzamy z nor i idziemy poszukać legowiska na dworze.

Mam kryzys. Nie jest to romantyczny wieczór i po burzy na ziemi jest pełno robaków, żuków. Nie mam pojęcia skąd przywiało je, ale nie chcę z nimi spać. Jestem lalusiem. Dziewczyny śpią na dworze, ja na wyrze w naszej kwaterze. Po 21.30 gaśnie światło i nie widać nawet własnej ręki. Odnajdujemy naszego naganiacza. Ten oznajmia, że nigdy po 21.30 nie ma prądu. Dlaczego mimo tego w ogóle proponował nam pokój z klimą?

Rano prosimy o mały objazd wydm, a potem o podrzucenia nas do Ibry, gdzie zobaczymy najciekawszy targ w Omanie i spotkamy się z paniami z dziobatymi  maskami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.