Parne spacery po Muskacie (Oman cz. 1)

W 2008 roku wraz z koleżanką-Moniką i własną matką-Barbarą postanowiłam spełnić jedno z największych marzeń. Zobaczyć Jemen, a zwłaszcza Szibam i Sokotrę. Udało nam się znaleźć dość tani bilet do stolicy Omanu – Maskatu, a powrotny z Sany, stolicy Jemenu. Wszystko poniżej 1000 złotych. Lepiej być nie mogło. Dwa kraje arabskie na jednej wyprawie. Jedyną rzeczą jaką miałyśmy zapewnioną była data lądowania i powrotu. Reszta była czystą improwizacją i łutem szczęścia.

Do Maskatu przyleciałyśmy o 6 rano. Poprosiłyśmy taksówkarza, by zawiózł nas na tzw. corniche i tam szukałyśmy hotelu. Corniche czyli promenada jest w centrum, niedaleko starego Maskatu, z dala od turystycznych ośrodków. Dookoła ładnie i wszędzie blisko, ale standard tutejszych hoteli jest dość ekscentryczny. Sporo czasu nam zajęło zanim znalazłyśmy pokój z trzema łóżkami o akceptowalnym wyglądzie. Zależało nam na tym, żeby hotel był znośny, ponieważ prócz kilku nocy na początku podróży, miałyśmy tu jeszcze ewentualnie wrócić przed wylotem na drugi koniec kraju. Mimo niskiej jakości kwatery, pan recepcjonista zarządził od nas dość wygórowaną opłatę. Chwilowo zapomniałyśmy o sztuce targowania. Wymieniłyśmy pieniądze, padłyśmy na chwilę i poszłyśmy na miasto.

Kolejny dzień powitał nas prawie pięćdziesięciostopniowym strzałem gorącego, galaretowego powietrza. Nie była to morska bryza. Po wyjściu z budynku okulary natychmiast parują, a ciuchy przyklejają się do ciała. To nie jest upał, to sauna.

Chciałyśmy się najpierw przejść promenadą, zobaczyć parę fortów, a potem Pałac Sułtana. Przejście kilku metrów powoduje, że człowiek czuje jakby płynął przez zupę. Nasza dzielnica jest nisko zabudowana. Każdy budynek, blok ma wyraźne arabskie cechy. Nawet klimatyzatory są zamaskowane kratkami z arabskimi wzorami. Wspinaczka do fortów była piękną torturą. Chodzimy po mieście etapami. Spacer, powrót do hotelu, drzemka, spacer, powrót do hotelu drzemka, spacer… Po godzinie 19 jest już ciemno, więc warto zacząć dzień o świcie.

Nasz spacer wzdłuż promenady natychmiast pozbawił nas chęci do czegokolwiek. Na szczęście wzdłuż „cornichu” są ustawione altany dla strudzonych czterdziestometrowym spacerem wędrowców.

Chwilę poszłyśmy, gdy matka stwierdziła, że natychmiast chce taksówkę. Zaczęłyśmy machać do wszystkich samochodów. Zatrzymał się jakiś pan, który, choć nie był taksówkarzem i wcale tam nie jechał, chętnie i za darmo, zabrał nas pod Pałac Sułtana. Tak już było do końca podroży po Omanie. Trzy białe baby z Polski to niecodzienna przydrożna atrakcja. Zabijali się by nas gdzieś podwieźć. Nie walczyłyśmy z tym. Pałac okazał się dość sporym terenem, na który nie udało nam się wejść. Zostało podglądanie przez bramę i płot.

Tu muszę dodać, że Sułtan cieszy się dużym poparciem. Kochają go i doceniają, to co uczynił z Omanu. Sułtan rządzi Omanem od 1970 roku kiedy to obalił w zamachu, współorganizowanym przez kolegów Jamesa Bonda, własnego ojca.Sułtan Qaboos bin Said al Said zastał kraj w głębokim zacofaniu. Drogi, zakłady, szkoły, szpitale, orkiestra klasyczna, wszelka modernizacja, a także wolność religijna, to wszystko jego zasługa.

Chodząc po terenie pałacu spotkałyśmy przypadkiem Yassira z couchsurfing, z którym i tak byłyśmy umówione na później. Yassir z dumą pokazuje nam swoją stolicę, wychwala Sułtana i z lekką pogarda mówi o pakistańskich imigrantach, choć to oni budują, remontują jego kraj. Oskarża ich o picie perfum i branie narkotyków…

Po południu spotykamy się ponownie z Yassirem, który postanawia powozić nas po mieście przez dwa dni. Gościnność i troska Omańczyków po raz kolejny nas onieśmiela. Do Pałacu wracamy jeszcze kolejnego dnia w nadziei, że będzie otwarty. Nasz kolega mówi dobrze po angielsku i rosyjsku, bo studiował w Moskwie. Jesteśmy językowo online. Yassir potajemnie przyjmuje prezent od Baśki. Żubrówkę. Tęsknił za wodą ognistą od powrotu z Rosji. Wspólne zwiedzanie zaczynamy od luksusowego ośrodka dla turystów. Rzeczywiście jest fajny. Kompleks przy samym morzu. Są baseny, strumyki, dobre restauracje.  Jest europejsko. Nie to co u nas. Tęsknimy za naszym wybiedzonym i wybrudzonym pokojem.

Yassir wozi nas wszędzie po stolicy. Dzięki niemu trafiamy tam, gdzie nigdy byśmy nie pojechały. Najpierw odwiedzamy parki miejskie, plac zabaw dla dzieci i park miniatur. Nikt normalny o tej porze nie poszedłby się bawić z dzieckiem do parku. Żeby zjeżdżalnią nie było smutno, my się bawimy.

Dowiadujemy się, że mimo bardzo gorącego klimatu roślinności w mieście nie brakuje. Potem jedziemy do kilku knajp i do przyjaciół Yassira. Też z couchsurfing. Zostajemy ugoszczone po królewsku i bardzo żałujemy, że nie mamy żadnych prezentów. Nie byłyśmy jednak na to gotowe. Jedyne co możemy zrobić, to zaprosić Yassira do restauracji. Sałatki, chlebki, hummus, pieczone mięsa. Każdy znajdzie coś dla siebie w kuchni omańskiej. Znajdujemy tradycyjną restaurację, gdzie podobnie jak w domu je się na ziemi. Yassir poznał swoich przyjaciół na portalu dla ateistów. Meteorolog i pielęgniarka spotykają się często na wieczorkach przy owocach i rozmawiają o „idiotyzmie wszelkich religii”.  Niecodzienne hobby w kraju muzułmańskim.

Odwiedzamy też kilka targów. Z barachłem, rybny i warzywny. Na targu rybnym zostaję zaproszona przez sprzedawców do zdjęć. Ciekawe jest to marzenie, które spełniam. Ja, rybak i jego okazy. Widać tutaj, że w wodach Morza Arabskiego łowi się wszystko. Rekiny, manty, tuńczyki, każda ryba kończy na talerzu… Przy targu jesteśmy świadkami dantejskich scen zazdrości. Otóż pewien pan, widząc jak inny mężczyzna łypie okiem na schaby jego połowicy owinięte w czador, ruszył w pogoń za zboczeńcem. Ten zaczął uciekać. Peleton za zbokiem po chwili był 20 osobowy. Niestety wszyscy schowali się za róg i nie udało nam się zobaczyć jakiegoś fajnego samosądu przez dekapitację lub ukamienowanie.

Yassir wpadł na pomysł, byśmy wynajęły samochód i zrobiły sobie objazd Omanu. Poszłyśmy z nim do wypożyczalni. Samochody były nowoczesne i na oko w dobrym stanie. Monika pojechała nawet na próbę wokół bloku. Wszystko zapowiadało się dobrze. Umowy nie. Dopatrzyłam się kilku punktów, które były dość kontrowersyjne. Pytam właściciela, co dokładnie oznaczają te punkty. Ten zabrał mi umowę z ręki i długopisem wykreślił te punkty. Yassir obserwował wszystko z boku i doradzał nam po angielsku. Nagle zaczął gadać po rosyjsku, że natychmiast musimy stąd wyjść i że nie poleca nam tej wypożyczalni, bo ci właściciele są z Egiptu, a wszyscy z Egiptu to same zło. No to wyszłyśmy i pojechaliśmy na dworzec kupić bilety do Sur na popołudnie, zostawiając sobie ostatnią atrakcję na sam koniec.

Wielki Meczet, Sultan Qaboos. Meczet jest olbrzymi i został zbudowany w 2001 roku. Podobno został zbudowany z 300 000 ton piaskowca. Kopuła nad główna salą modlitewną jest zawieszona na wysokości 50 metrów, a sam minaret ma 90 metrów. Wewnątrz zmieści się ponad 6000 wiernych. Oczywiście mężczyzn. Podczas nabożeństw kobiety modlą się w innej sali. Ta pomieści niecały tysiąc osób. Na całym terenie meczetu zmieści się około 20 000 modlących się.

Maskat był miłym początkiem przygody. Wieczorem ruszyłyśmy do Sur.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.