Bogota: złoto i Botero (Kolumbia cz. 2)
Buenos Dias,
Pozdrawiam z San Gil, mekki wielbicieli sportów ekstremalnych. Siedzę sobie na werandzie z sześcioma psami co śpią u moich nóg i z kotem na kolanach. Jest noc i całe towarzystwo śpi. Kot grzeje, dookoła coś cyka, cmoka, piszczy, świszczy. Przede mną pas lasu z mini-plantacją kawy, za mną wzgórza i lasy. Jestem sama z właścicielem domu-Amerykaninem, który poszedł już spać. Komputer mam na brzegach kolan, bo futrzak się rozpiera. Z kotem pójdę siku i do chatki. Obroni mnie przed pająkami.
Dziś wrzucam opis kolejnego dnia w Bogocie. Potem dodam jeszcze inne fotki i nadrobię resztę. Jutro prawdopodobnie pojadę na spływ, więc dopiero chyba w kolejnej miejscowości usiądę do kompa.
Kolejnego dnia najpierw poszłam na śniadanko. U Caroliny zjadłam kilka egzotycznych owoców, ale było mi mało. W menu była opcja „śniadanie kompletne”. Dostałam zupę z ziemniakami i częścią zwierzaka, jajka smażone, gorącą czekoladę i sok wyciskany z mango.
Najedzona poturlałam się na wzgórze Moserrate. Można tam wjechać kolejką linową albo szynową z samego centrum miasta. Najpierw oczywiście trzeba stanąć w ogonku po bilet, a potem znowu czekać na wybraną kolejkę. A że było dużo chętnych zapowiadało się na godzinę stania. Ludzka kolejka ograniczona była taśmą z dwóch stron, tak aby okiełznać dzikich pielgrzymów. Tego dnia nikt nie stał do kolejki liniowej i czekanie na szynową ciągnęło się w nieskończoność. Stałam na końcu i miałam najbliżej do końca taśmy. Nagle okazało się, że szynowa nie pojedzie i cała gromada ruszyła do kolejki linowej. Na szczęście, nie musiałam praktycznie walczyć z taśmą i byłam pierwsza w wagoniku. Moja radość skończyła się u góry. Na dole wiał lekki wiaterek i jeszcze nie padało. Bogota leży na wysokości 2640m n.p.m., a Monserrate jest na 3190m. Różnica niby niewielka, ale natychmiast pożałowałam swojego bardzo miejskiego stroju. Sandałki, lekkie spodnie, T-shirt i na szczęście bluza i kurtka przeciwdeszczowa. Sandałki miałam tylko ja, więc od razu stałam się atrakcją. Kilka osób poszło zamówić mszę w mojej intencji, ja usiadłam w ostatniej ławce w kaplicy żeby się ogrzać. Po chwili dosiadła się do mnie inna białaska. Patrzę na jej nogi. Japonki!!! Od razu mi ulżyło. Zaletą wycieczki na wzgórze jest wspaniały widok na miasto i wzgórza dookoła. Zrobiłam serię fotek i zjechałam w dół.
Było za zimno i mokro na włóczenie się ulicami, więc stwierdziłam, że zaliczę najważniejsze muzea. Najpierw jednak wstąpiłam na kolumbijską kawę i ciasteczko. Obok siedziały trzy babki z Tajwanu i zaczęłyśmy gadać. Babki, strasznie śmieszne i z dużym dystansem do siebie. Opowiadały jak to też chcą się nauczyć hiszpańskiego. Mają tylko jeden problem. Nie umieją wymówić R. I tak, nauczyły się zwrotu POTRZEBUJEMY POKOJU DLA TRZECH OSÓB. Niestety słowo osoba (persona) wymówione bez „r” brzmi podobnie jak sutek (pezón). Pan recepcjonista od razu się zakochał i do końca zastanawiał, która ma ile sutków.
Poszłam do Muzeum Złota, tak bardzo polecanego przez przewodniki. Muzeum zorganizowane na najwyższym poziomie. Posiada ponad 55 tysięcy eksponatów, ale tylko około 6 tysięcy jest obecnie udostępnionych. Są różne działy. Od geografii i historii rzemiosła przez technologię wytopu do stosowania złotych wyrobów przez kultury przedkolumbijskie. Można zobaczyć jak złoto stosował szaman czy dany władca. Świetne opisy po hiszpańsku i angielsku, genialne oświetlenie i pokazy multimedialne. Naprawdę warto!
Potem jeszcze udało mi się pójść do Muzeum Botero. Oprócz jego dzieł jest też świetna kolekcja obrazów i rzeźb innych artystów. Jest Renoir, Chagall, Picasso, Dali, Klimt, Kokoshka i wielu innych, o których teraz nie pamiętam. Botero jest genialnym karykaturzystą stylu klasycznego. Nie wiem czemu ludzie oglądają jego obrazy z namaszczeniem i z powagą.
Po muzeach była jeszcze wczesna kolacja i opłatek z nutellą, reklamowany przez samego Jaggera i pojechałam do domu. Nieźle się wyziębiłam i szybko chciałam zawinąć się w kocyk.