Między Veracruz i Tlacotalpan: zgiełk i spokój (Meksyk cz. 12)
Kilka razy podróżowałam po Meksyku nocnym autobusem. Do podróży do Veracruz miałam szczęście. Zawsze mój współtowarzysz zajmował tylko swoje siedzenie, nie naruszał mojej cielesności, nie wydzielał zapachów, nie hałasował. Tym razem trafił mi się olbrzym. Nieczuły olbrzym. Giry rozrzucone jakby ujeżdżał nosorożca. 30% jego ciała było na mnie. Położyłam torbę na ziemi i zaczęłam udawać, że coś tam szukam. Jednocześnie delikatnie przesuwałam jego kończyny na swoje miejsce. Nic z tego. Odbiły z powrotem. On siedzi na obu miejscach. Moja miedza, jego miedzą. Również się rozkraczyłam. W końcu też mogę mieć przerost krocza. W momencie gdy zabrał swoje ręce z podłokietników, położyłam tam swoje. To był błąd. Przyklepał je swoimi. Sprasował moje przedramiona. Zakwiliłam. Chwilę jeszcze powalczyłam. W końcu, dobrze sprasowana, zasnęłam. Jednak, biedny olbrzym nie wiedział, że jak śpię walę głową na prawo i lewo. Dostał niezamierzony cios w ramię. Główka roku. Nie wiele to zmieniło. Nad ranem wydostałam się z potrzasku i przesiadłam na dwa wolne siedzenia. Ulga.
W Veracruz na dworcu czekała na mnie dziewczyna z couchsurfing ze swoja kumpelą. Irmina jest sobowtórem Fridy Kahlo. Dziewczyny zabrały mnie najpierw do domu bym mogła się ogarnąć. Blok mojej gospodyni jest na dobrze skomunikowanym osiedlu. Biorę prysznic, przebieram się i idziemy na miasto.
Idziemy na tutejsze, przepyszne placki z ostrym sosem. Gadamy o życiu. Dziewczyny skarżą się na facetów. Z ich opowieści wynika, że Polska i Meksyk mają dużo wspólnego jeśli chodzi o problemy w związkach. Lenistwo, zaborczość, przemoc ekonomiczna i fizyczna.
Idziemy na obchód miasta. Rynek pracy w Veracruz jest chyba w większości zdominowany przez sprzedawców barachła. Podtykano nam pod nos wszystko. Obrusy, korale, figurki, chusteczki, cukierki, kokainę. Dookoła hałas i zgiełk.
Stare miasto nie różni się wiele od innych miast Jukatanu. Założył je w XVI wieku Ferdynand Cortez. Miasto rozkwitło i stało się najważniejszym portem Jukatanu. Stąd Hiszpanie wywozili łupy zrabowane miejscowej ludności. Statki wywoziły głównie metale szlachetne, stąd częste ataki piratów, którzy okupowali pobliskie wody. W XVII wieku udało im się nawet opanować miasto na kilka lat. Kolejne stulecia były jeszcze bardziej krwawe. Veracruz przechodziło z rąk do rąk. Rządzili nim Hiszpanie, Amerykanie, Francuzi. Po odzyskaniu niepodległości było krótko stolicą Meksyku.
Po kilku godzinach miałam dość hałasu i samochodów. Irma poleciła mi pojechać do Tlacotalpan -pobliskiego miasta, gdzie zaznam odrobinę spokoju.
Tlacotalpan zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Układ miasta i jego architektura rzeczywiście różnią się od pozostałych miast Jukatanu. Czuć tu klimat Karaibów. Ulice są szerokie, domy pomalowane na jasne, świetliste kolory. Życie toczy się wolno i tak jakoś nienachalnie. Dziś jak oglądam te zdjęcia i czytam swoje zapiski to widzę podobieństwo z Kubą. Podobne kolory, struktura miasta, ludzie. Ktoś przechodzi szurając nogami, ktoś podpiera ścianę, ktoś przysypia na ławeczce. Lubię taki klimat. Sama zaczynam szurać girami, stać i się resetować pod murem. Godzinę jeść placka i patrzeć przed siebie.
Wracam jeszcze na chwilę do Veracruz i kolejnego dnia jadę do ostatniego miasta na mojej trasie: Puebli.
Adios