Przez Uxmal do Campeche (Meksyk cz. 11)

Na dworcu w Meridzie byłam o poranku. Chciałam najpierw kupić bile, a potem coś zjeść. Niestety okazało się, że to zły dworzec był. Przechodnie skierowali mnie na kolejny. Znowu zły. Waga plecaka wzrosła do stu kilo. Przechodnie prócz wskazówek jak dojść umierali z ciekawości dlaczego to ja chcę jechać do Uxmal. Każdy chciał przytoczyć mi kilka legend i mitów majańskich. „Tak, seniorita to mucio interesante, ale gdzie jest dworzec?” Gdy w końcu dotarłam na właściwy, chciałam już tylko jeść.

Szybkie śniadanko i wsiadłam w pierwszy autobus, który jechał w kierunku Uxmal. W autobusie trafiam pod skrzydła babci. Ta od razu pyta „Gdzie Twoja ojczyzna?” „Polska!”-mówię. „Papa?’-wzruszona pani odpowiada. „Si si”. Wymieniamy kilka nabożnych min. Żałuję, że nie mam obrazka dla babci. Chwilę rozmawiamy w mieszance języków i wkrótce zatrzymujemy się tuż u bram parku archeologicznego. Kupiłam bilet, a strażnik w budce pozwolił mi zostawić plecak u swoich stóp. Nie było jeszcze prawie nikogo. Stwierdziłam, że najpierw wejdę na główną piramidę i stamtąd spojrzę na okolicę. Na szczycie oczekiwałam pustek. Tymczasem wchodzę i widzę jakieś duże zawiniątko leżące w kącie. Ktoś śpi. Staram się chodzić bezszelestnie. Zawiniątko rozwija się i okazuje się, że to matka z dzieckiem. Dziecko coś zaczyna mówić. Rozumiem trochę. Czesi. Zaczynamy rozmawiać. Dziewczyna spędziła tu z dzieckiem noc. Jeździ sobie z synem po Meksyku od kilku miesięcy. Jej partner-Meksykanin poszedł po wodę i dość długo nie wraca. Do tej pory myślałam, że to ja mam luza. Okazuje się, że można mieć większego. Dziecko brudne, ale przytulone i szczęśliwe. I spragnione. Daję im butelkę wody. Mam dwie. Chwilę siadamy razem i rozmawiamy. Poród odbył się na plaży w Tulum. Teraz już tylko podróżują. dziecko ma być dziko chowane. Rodzice, przyroda i przygoda. Podziwiam tę dziewczynę, ale jednocześnie czuję niepokój o nią i dziecko. Chwilę jeszcze patrzę na panoramę okolicy i idę obejść teren.

Pełno tu tajemniczych zakamarków i szczątków budowli leżących po krzakach. Kamienne puzzle wymagają ponownego złożenia. Póki co bawią się na nich iguany.

Uxmal, podobnie jak Chitzen Itza należało do głównych miast Majów. Założone prawdopodobnie około 1000 r. n.e. i porzucone pięćset lat później. Do dziś ostało się kilka budowli, różniących się znacznie od tych w Chitzen Itza. Tutejsza 38-metrowa piramida schodkowa ma eliptyczną podstawę i świątynię na swoim szczycie. Wspólnym elementem architektonicznym jest wyobrażenie boga deszczu i piorunów-Chaca. Jego maska zdobi jedno wejście do świątyni, a inne metamorfozy są widoczne na sąsiadujących budowlach wraz z typowymi dla Majów wyobrażeniami węży. W 2010 roku ze szczytu piramidy widać było las i horyzont. Teren wydawał się dziki, a sam teren wykopaliska wydarty przyrodzie. Po dwóch godzinach wyszłam na drogę z nadzieją na jakiś autobus. Bóg Chaca sprzyjał. Po kilkunastu minutach i strzepaniu z siebie setek gąsienic-spadochroniarek siedziałam w autobusie do Campeche. Wsiadam do prawie pustego i od razu zasypiam. Budzę się w pełnym autobusie. Ludzie stoją i patrzą jak siedzę sobie na dwóch siedzeniach, obejmując plecak. Trzeba było mnie klepnąć, a nie cierpieć na stojaka.

W miasteczku nie miałam żadnego kontaktu z członkami couchsurfing i pragnęłam odrobiny prywatności. Chciałam wziąć pokój w schronisku, ale gdy się okazało, że nie ma innych gości, wzięłam łóżko w wieloosobowej sali. Jedynka za cenę łóżka. Luksus.

Miasteczko jest urocze. Niskie kolorowe domki, place i kościoły.

Miasteczka na Jukatanie są zdecydowanie w moim klimacie. Można godzinami wałęsać się uliczkami. Posiedzieć na placu, pogadać z dziadkami. Kupić sobie gumy, kapelusz, złoto lub flan od obwoźnego sprzedawcy, wypucować buty. Potem pójść na piwo i ceviche. O nic nie trzeba się martwić.

Mam czas więc zaglądam też do wszystkich sklepów. Znajduję dość szokujące plecaki szkolne. Che i u nas ma mieszane opinie. W Ameryce łacińskiej w pewnych kręgach jest bohaterem. Marihuanę pomijam, ale trik ze swastyką hitlerowską? Jest w prawdzie obrócona, tak jak oryginalna azjatycka. Cała reszta się zgadza. Jak widać nie wszędzie symbol faszyzmu jest symbolem zła. W tym przypadku to chyba brak świadomości i edukacji. Inny kontynent, inna świadomość.

Wracam na ulicę. Domy są pomalowane na wszystkie barwy możliwe. Tylko w takim słońcu mają rację bytu. Mój „głup” niewiele umie. Robię sobie serię zdjęć drzwi. Przynajmniej taką dokumentację będę miała.

Mając całe miasto w nogach idę spać. Rano ruszam do Veracruz. Tym razem pierwszy dworzec okazał się właściwy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.