Aleppo i Qalat Saman- pożegnanie z Syrią (Bliski Wschód cz. 7)

Do Aleppo (Haleb) przyjechałyśmy kolejnym eleganckim autobusem ze stewardem roznoszącym wodę i cukierki. Kosztowało to ok. 5 złotych od łebka, a podróż trwała ok. 2 godziny.

Choć to blisko tureckiej granicy konfekcja tutejszych kobiet jest dość tradycyjna. Mnóstwo czadorów. Miejscowe kobiety tutaj mają chyba jakieś inne odczuwanie temperatury. Ciało i twarz całkowicie przykryte, na dłoniach skórzane rękawice, na ramieniu torebka z ćwiekami. Obok mąż w dżinsach i T-shircie Pumy. Nie chcę wiedzieć co się dzieje pod warstwą tkanin z poliestru gdy w cieniu jest 40 stopni.

Przyjechałyśmy na dworzec, Baśka usiadła na krawężniku, a ja ruszyłam szukać hotelu. W większości recepcji trwała całodobowa sjesta. Kilku recepcjonistów z lekkim oburzeniem obróciło się z boku na bok ignorując moje pytanie o fri rum. W innym hotelu powitał mnie transseksualny mężczyzna w tunice i z pełnym makijażem. Przyznam, że trochę mnie zaskoczył swoją ekstrawagancją i zanim wydukałam o co mi chodzi pan był już mocno wzruszony moją nieśmiałością i brakiem ogłady. Dostałyśmy jak zwykle pokój bez okna. Na suficie wiatrak, na ścianie rzężąca klimatyzacja.

Poszłyśmy na miasto pozwiedzać. Nie da się przejść ulicą. Wszyscy sprzedawcy wychodzą na powitanie, każdy pyta skąd jesteśmy. Przechodnie nas pozdrawiają, taksówkarze zagadują, kobiety upuszczają miotły, dzieci porzucają zabawki. Sława! Każdy podchodzi i zadaje podobny zestaw pytań. Po setnym pytaniu skąd jesteśmy rzucamy różne nazwy krajów: Chiny, Japonia, Syria. Każdy jest „good country”. Bulanda też. W końcu nie wytrzymuję i mówię, że jestem z Księżyca. Kierowca taksówki reaguje natychmiast: „Z której części? Jasnej czy ciemnej?” Poddaję się

Zaczęłyśmy od cytadeli Kalat Halab z XIII wieku. Wejście do cytadeli wiedzie przez most nad fosą. Podejście nawet w 2005 roku było trudne. Liczne stromizny miały utrudniać najeźdźcą zdobycie miasta. Nam wymodelowały pośladki. Z cytadeli można obejrzeć panoramę miasta.

Potem był Wielki Meczet z XII wieku, gdzie podobno jest głowa Zachariasza-ojca Jana Chrzciciela. Do większości meczetów w Syrii udało się nam wejść. Dla nieodpowiednio ubranych przy wejściu są pelerynki, a buty zostawia się na półkach przed meczetem. Okryłyśmy więc swoje europejskie łachy pelerynką, ściągnęłyśmy sandały, założyłyśmy dyżurne skarpetki, noszone cały czas w torbie i weszłyśmy chłonąć atmosferę tego miejsca.

Następnie był suq czyli kilometry krytego targu ze wszystkim, od ciuchów, ścierwa owcy, chleba, złota, sukien i biżuterii do przepysznych ciasteczek. Na targu nie chodzi do końca o kupowanie, ale o rozmowę i targowanie się ze sprzedawcą. Nawiązujemy kilka znajomości ze sprzedawcami i znajdujemy sklepy z niezwykle pięknymi rzeczami, ale zdecydowanie nie na nasz budżet.

Na obiado-kolację poszłyśmy do reklamowanej w przewodniku knajpy. Właściciel gotuje, sprząta, wyciera stoliki, nagabuje klientów i obsługuje. Zauroczyłam go swoim szerokim wachlarzem odgłosów zwierząt żeby zidentyfikować danie. Właściciel wpadł na lepszy pomysł komunikacji i zabrał nas do kuchni i pokazał, co i kogo zjemy. Zamówiłyśmy zupę z ciecierzycy, kuskus, ryż z warzywami, nadziewane bakłażany, różne mięsa. Porcje zacne. Tyle żarcia, że jeszcze trzy osoby by się najadły. Dosłownie wyturlałyśmy się z knajpy i zrobiłyśmy sobie w naszym furkoczącym pokoiku sjestę, po raz pierwszy od przyjazdu. Zaletą braku okna jest cisza, no prócz odgłosu klimy, ale minusem jest brak świadomości czy na dworze jest jasno. Trzeba sprawdzać zegarek żeby wiedzieć czy za oknem panuje  dzień.

Rankiem poszłyśmy na piechotę na Minibus Station. Pan recepcjonista zapewniał nas, że to blisko i nie można nie trafić. Zdecydowanie nas przecenił. Żeby nam jeszcze bardziej namieszać w głowach wyszedł z nami na ulicę i opisując drogę machał rękoma, podając przeciwne znaczenia po angielsku. Także trudno było trafić. Po kilkuset metrach poddałyśmy się i zaczepiałyśmy ludzi po drodze. Każdy wygłosił opowieść po arabsku i odchodził. Później zwyczajowo zebrało się dookoła nas parę osób, żeby chociaż popatrzeć tępym wzrokiem i na wszystkie pytania odpowiadać YES. Nagle natknęłyśmy się na dziewczynę, która bez słowa wzięła mnie pod rękę i zaczęła prowadzić, jak niewidomą. Ok, bardzo mi to pasowało. Czułam się  bezpiecznie. I tak sobie idziemy przez miasto, dziewczyna pyta mnie po arabsku o różne rzeczy. Nie wiem o co, ale zrozumiałam, że robimy show. Ulica ma myśleć, że się znamy i tak sobie idziemy i gadamy. No to, też mówię do niej raz po polsku, raz po angielsku. Mówię, że jest fajnie, że jadłam śniadanie, że Syria jest pięknym krajem. Jesteśmy kumpelami. Podprowadziła nas pod dworzec. Tam od razu naganiacz zaciągnął nas do właściwego busa. Pożegnałyśmy się z koleżanką wylewnie i wsiadłyśmy do busa w kierunku Qalat Saman.

Kierowca okazał się psychopatycznym dawcą emocji, co uwielbia prędkość 120 km/h środkiem ulicy, poboczem, między pieszymi a ciężarówkami, koło osła, koło psa itd. My, z przodu, mało nie zniosłyśmy jajka. Zero pasów, z tyłu na twarzach ludzi siedzących z tyłu jest mieszanka obojętności i relaksu. W końcu kierowca wysadził nas na rozdrożu i pomachał łapą w kierunku gdzie mamy iść. To poszłyśmy. 5 kilometrów, zero taxi. Miejscowi wychodzą z domów popatrzeć na białe. Idziemy, idziemy. Przewodnik mówi, że ostatni odcinek pokonuje się stopem, to machamy. Nic się nie zatrzymuje. Nagle jedzie odkryty biały samochód dostawczy. Sam się zatrzymuje, w kabinie dwa chłopy, Baśka wskakuje do nich, ja idę się uświnić na pakę, gdzie siedzą, stoją, pracujące ciężko w całej Syrii, dzieci. Jeden trzyma jakieś rusztowanie, inny jakieś śruby. Ja siadam na podłodze i zaczynam interesującą konwersację po arabsku. Czyli: dzień dobry, jak się masz, szukam kościół Szymon Słupnik, Syria ładny. Tym razem ja jestem na YES. Chłopak coś do mnie gada, ja się głupio uśmiecham i potakuję. Jest fajnie, ja jestem fajna. Wysadzają nas na kolejnym skrzyżowaniu i znowu łapiemy stopa. Tym razem mamy szczęście i jakiś cichy pan dowozi nas do samych ruin kościoła. Przy ruinach rozwiązuje się zagadka jasnowidzenia tego kierowcy. Pan wysiada z kabiny, my za nim, a ten bileciki wyciąga i już nas ma. To kasjer z kościoła.

Kościół był w V wieku jednym z największych na świecie. Wcześniej wśród wzgórz, był jedynie, zbudowany przez Szymona, kamienny słup. Szymon, po śmierci całej  swojej rodziny, doznał objawienia i stwierdził, że należy się umartwiać na nim. Siedział tam 36 lat. Donoszono mu jedzenie, a on w ramach wdzięczności głosił kazania. Odprawiał też msze. Ludzie przyjeżdżali nawet z Wysp Brytyjskich po radę do Szymona.

Niestety na miejscu nie było miejsca na kontemplacje, bo nastąpiła inwazja wycieczek i jeszcze dodatkowo odprawiano w ruinach mszę w rycie bizantyjskim.

Stado spasionych Hiszpanów biegało po gruzach, wspinało się po skałach i tak wrzeszczało, że nie można było myśleć, nie mówiąc już o zrobieniu zdjęcia bez ich udziału. Dwie posępne Polki oddaliły się i złapały okazję do Aleppo.

Po południu poszłyśmy na spacer po suqu i przypadkiem spotkałyśmy Syryjczyka, mówiącego  po polsku. Okazało się, że studiował w Polsce. Teraz jest inżynierem i przewodnikiem. Chyba dobrze nas ocenił, bo zaprowadził nas do szpitala psychiatrycznego. Poczułyśmy domową atmosferę.  W maleńkich celkach z widokiem na fontannę, jeszcze kilkanaście lat temu, żyli sobie chorzy.

Kolejnego dnia pojechałyśmy do Damaszku  zobaczyć kilka wystaw w muzeum i kolejnego dnia pojechałyśmy do Ammanu.

Kiedy dziś myślę o Syrii pamiętam ją jako kraj pełen energii. Po ulicach sunęły sznury samochodów, których kierowcy nie oszczędzali klaksonów. Przy ruchliwych skrzyżowaniach policjanci gaworzyli z żołnierzami i cywilami zamiast rozładowywać ruch. Targi, były pełne wszystkiego. W kawiarniach te same grupki mężczyzn całymi dniami spijały herbatkę i paliły sziszę. Kobiety ubrane w czadory, i te w bardziej nowoczesnych strojach, śpieszyły do swoich obowiązków. Każdy nas zagadywał, dokądś zapraszał albo chciał coś nam sprzedać. Kościoły stały koło meczetów, a starożytne zabytki przy blokowiskach. Nasza podróż była łatwa i beztroska i nigdy nie pomyślałybyśmy, że jakieś układy polityczne zburzą ten świat i sprawią, że sąsiad stanie przeciwko sąsiadowi. Dziś Syrii, którą widziałyśmy, już nie ma. Co robią poznane przez nas osoby, nie wiemy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.