Tulum: plaża, iguany i ruiny (Meksyk cz. 7)
Wejście do morza po całym dniu w autobusie to był szał. Mijały już prawie dwa miesiące w podróży, a ja ani razu nie byczyłam się nad żadnej plaży. Skandal! Gdy zobaczyłam plażę w Tulum, odleciałam. Biały piasek, krystaliczna ciepła woda, słońce, cisza, spokój, brak parawanów. Weszłam do wody, a pod moje stopy przyleciała malutka płaszczka i powiedziała „Buenos Dias”. 🙂
Plaża w Tulum była dziwnie wyludniona. Dookoła pustki, w oddali widać ruiny prekolumbijskiego miasta Majów. Te zostawiłam na kolejne dni. Dziś tylko plaża i morze. Na początku miałam obawy gdzie zostawić rzeczy. Znalazłam jakiś bar i poprosiłam barmana, żeby mi pozwolił zostawić torbę pod nalewakiem na piwo. Kilka godzin popluskałam się i pobyczyłam i wieczorem wróciłam busikiem do hostelu.
Ugotowałam coś razem z innymi gośćmi i wreszcie dostałam łóżko w domku. Miałam go dzielić z chorym Szwedem. Chłopak gdzieś po drodze porzucił w szpitalu swojego towarzysza podróży. Chłopaki zatruli się w Gwatemali i tu zjechali, by dojść do siebie. Biegunka i inne choroby gastryczne rozdzieliły chłopaków, a nas zbliżyły. Toaleta miała dziurawe drzwi… Szwed na szczęście miał dystans do swoich gastro-eksplozji i potrafił udowodnić, że umie tyle samo gadać, co wydalać. Opowieści o jego salonie tatuażu trwały do 2 rano. O technikach, o klientach. Zrobiłam mini-specjalizację z tatuowania.
Kolejnego dnia pojechałam zobaczyć ruiny. Stoją na klifie i można z nich witać słońce nad Morzem Karaibskim. Tulum było miastem, fortem i portem. Prócz funkcji sakralnych, pełniło ważną rolę w handlu ze względu na dostęp do morza. Majowie umiejętnie łączyli w jednym miejscu czczenie boga z handlem towarami, głównie obsydianem. Na terenie jest kilka głównych budynków: zamek, Świątynia Fresków, Świątynia Zstępującego Boga, wieżyczki strażnicze, obserwatoria. Budowle nie są tak spektakularne jak inne na Jukatanie, ale ich położenie wynagradza braki architektoniczne.
Pośród wszystkich zabudowań biegają iguany. Są tak przyzwyczajone do turystów, że ochoczo pozują do zdjęć i nie uciekają gdy się do nich podchodzi. Uwielbiam te spojrzenia bez wyrazu. Jedna parka stoczyła u moich stóp małą walkę. Anemiczna iguana miała mniejszą ochotę na walkę i dopiero gdy zaczęła udawać, że nie żyje, to ją bardziej nabuzowany kolega puścił. Poszła na trawkę i udawała, że nic się nie stało. Patrzyła na ruiny, a agresor ruszył w krzaki.
W maju 2010 to miejsce było przepiękne. Puste, ciche i tajemnicze. Idealne na relaks i zwiedzanie. Wtedy wydawało mi się, że tak będzie przez całą moją podróż po Jukatanie. Niestety kolejnego dnia trafiłam do piekła. Cancun. Zobaczyć beton, tłumy i tandetę. Brrrrr