Cygańskim wozem do Atbary i początek głodu (Sudan cz. 2)

Przez ostatnie kilka lat w Sudanie powstało dużo nowych dróg i teraz podróż nie jest już koszmarem. Nasza, z Wadi Halfy do Atbary, trwała 8 godzin. Droga prosta i gładka, a nasz wehikuł to cudeńko wyprodukowane w Chinach. Wersja lux po sudańskim tuningu. Nudne autobusowe wnętrze zamieniono na cygański wóz, salonkę kurtyzany, albo wczesnego Ludwika w jednym. Zrobiłam sobie specjalne notatki, bo nie dałabym rady odtworzyć z pamięci.

SUFIT: czerwone futerko, a z niego zwisają sznury korali w kształcie kryształków Svarovskiego oraz girlandy liści i kwiatów.

OKNA: pierwsza warstwa to żółta, gładka zasłona, która zakrywa okno całkowicie, druga warstwa to pomarańczowa zasłona w zielone kwiaty z cekinami. Trzecia warstwa, do połowy okna, to zalotka z falbanami i frędzlami, również w ciepłym odcieniu czerwieni z zielonymi kwiatami.

OKNO KIEROWCY: precz z widokiem na ulicę. Po co patrzeć śmierci w oczy? Trzy warstwy zasłon z broszkami do połowy okna, czerwona, bordowa i żółta z frędzlami. Dodatkowo, na szybie po prawej stronie wisi rodzina misiów. Misie całe, misiowe głowy plus szkielet. Obok misiów zawieszki muzułmańsko-tybetańskie.

I jeszcze LUSTERKA, których tafle padają na stopy. Orgazm dla fetyszystów stóp. Pełno lusterek! Przylepione na szybie spoglądają do wnętrza naszej moto-salonki.

Strona przed kierowcą to małe okienko pozwalające, by czasem przez nie spojrzeć na drogę, jak się nie rozmawia przez telefon, a przypomni się sobie, że się prowadzi autobus. Wokół tej nudnej strefy bez dekoracji wiszą kudłate kostki do gry. To też strefa tabu, strefa zakazanego hazardu

DESKA ROZDZIELCZA: obrus z frędzlami, girlandy kwiatów czyli mini sad owocowy.

OKNO po lewej stronie kierowy, jest oczywiście zasłonięte, bo ktoś powiesił tam duże lustro, przez które jednak nie można obejrzeć stóp.

Żeby można było swobodnie podróżować na własną rękę po Sudanie w 2011 roku trzeba było mieć pozwolenie na poruszanie się lub meldunek i pozwolenie na zdjęcia. My nie mamy nic. Staramy się dyskretnie robić  zdjęcia żeby nie drażnić nikogo.  

Na dworcu na darmo szukamy jedzenia. Jednak, mimo tego, że jest Ramadan, jest pani herbaciarka i ma pączki! Do dziś pamiętam ich smak. Okazuje się, że pielgrzymi mogą jeść. Zatem pielgrzymujemy. Siedzimy na stołeczkach smakujemy wyśmienite pączusie i pijemy herbatkę.To będzie nasz główny posiłek dnia!

Autobusem jedzie się jak w czerwonej trumnie, bo wszystkie okna są cały czas zasłonięte. My podwinęłyśmy naszą zasłonę, część trzymałam na łbie, część podpięłyśmy agrafką. Za oknem pustynia, pustynia, kamienisto-piaszczysta, Potem pola przy Nilu, drzewa daktylowe, stadka kóz, osiołki ciągną wozy. Niskie domy z cegieł lub błota. I znowu pustynne pustki.

Rozrywkę jaką nam zapewniono podczas podróży można tylko porównać do jazdy rowerem bez siodełka. Ciekawe zwroty akcji i mnóstwo zaskoczeń. Najpierw 1,5 godziny modłów przez radio. Ja wchodzę w stan alfa, Baśka przyjmuje Allaha do serca. Potem telewizja: 1,5 godziny kabaretu sudańskiego. Sami faceci w garniturach albo przebrani za baby. Mówiący różnymi głosami i powtarzający jeden wyraz 20 razy. Pasażerowie pozwalają sobie na luz i po 20 minutach ktoś się uśmiecha, a z tyłu dwa razy pada HA HA. Następnie leci film z Jackie Chanem. Walory tego filmu pod tytułem „WHO AM I” mogę porównać do … niczego. To trzeba przeżyć i najlepiej umrzeć przed. Potem były teledyski. Muzyka ludowa o temperamencie Ireny Santor na morfinie. Potem znowu te same kabarety i ten sam film z Chanem, bo złapaliśmy gumę. Następnie zapasy amerykańskie. Czyli hard porno w Sudanie. Faceci w gaciach i mnóstwo dotykania, rzucania, nagie męskie torsy, pot i mleczko do ciała.

Podczas wymiany koła grupka mężczyzn poszła się modlić. Mimo tego, że naprawa trwała chwilę, oni spokojnie debatowali, a potem modlili się na pustyni. Po drodze miałyśmy już pierwszy sygnał, że z jedzeniem będzie krucho. W porcie dla „pielgrzymów” można było dostać rybę i kurczaka. Tu na żadnym przystanku nie ma nic.

W końcu po 8 godzinach dojechaliśmy na miejsce. Łapiemy taksówkę i jedziemy do centrum miasta. Znalazłyśmy hotel z pokojem udekorowanym w stylu azjatyckim i poszłyśmy na miasto szukać restauracji. Nie było nic, ale kupiłyśmy banana i wypiłyśmy herbatkę u pani herbaciarki. Życie nocne Atbary to siedzenie przy tuktukach, sport i herbata.
Niektóre kobiety są po prostu piękne. Już w Etiopii widzieliśmy modelki sprzedające warzywa czy wypasające bydło. Tu kobiety też mają niesłychaną grację w sobie i wyglądają jak wyrzeźbione z hebanu. Naomi Campbell mogłaby im buty czyścić. Ubrane tradycyjnie lub modnie. Wszystkie z kolorowymi szalami na głowach. Mocno zarysowane kości policzkowe, duże usta i oczy. Niestety cenią się i zdjęć sobie nie życzą. Mężczyźni z plemienia Dinka są też niczego sobie. Dwa metry wzrostu, skóra czarna jak węgiel. Szczupli, powabni. Sam wybieg w Mediolanie. W Atbarze, podobnie jak w Wadi Halfie, tłumy gromadzą się wieczorami wokół pań herbaciarek i piją i gadają. Jest Ramadan więc dopiero wieczorami wolno spożywać posiłki. W Egipcie na ulicach były o tej porze dziesiątki knajp. A w dzień, my niewierne, zawsze mogłyśmy dostać coś wewnątrz restauracji. Tu tylko herbata.

Na darmo szukamy jakiegokolwiek przybytku. Nie ma nic, albo przychodzimy świeżo po uczcie i na stołach są tylko puste talerze. Tego dnia jeszcze miałyśmy dystans do głodu. Przeszłyśmy się ulicami miasta i poszłyśmy spać. Kolejnego dnia czeka nas podróż do Chartrum z przystankiem na piramidy w Meroe.

Witaj przygodo!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.