Taram, taram, Tarim (Jemen cz.3)
Nie pamiętam już dlaczego, ale nasz wypad śladem sentymentalnych podróży naszego przewodnika duchowego z Seijun został przełożony o jeden dzień. I tak zamiast jechać po okolicznych wsiach, pojechałyśmy do Tarim – miasta z największym minaretem w Jemenie. Arabskie autobusy odjeżdżają zawsze odjeżdżają o tej samej godzinie, mianowicie o „jak się zapełni.00”. To bardzo fajna godzina jeśli kocha się saunę i ludzi. Gdy przyjechałyśmy do Tarim byłyśmy już o całą wodę z naszych organizmów lżejsze. Ruszyłyśmy na obchód centrum w 50 stopniowym skwarze.
W mieście bardzo szybko dopadł nas facet, który oblał nas swoim strumieniem świadomości. „Patrz ulica, krawężnik, idziemy, wy skąd, Bulanda, piękny kraj, idziemy, ile lat Ty, ja przyjaciel, idziemy, stare drzwi, patrz, bardzo stare, droga, koza, idziemy, Twój zawód?, dobry zawód, meczet, ładny, stary, duży, idziemy”. Mamy sporo miłości, ciekawości do wszystkich. Jednak, po 15 minutach mamy dość. Niczego się nie dowiemy, facet jest upierdliwy i nudny.
Tarim jest przede wszystkim centrum teologiczno-sądowo-akademickim. Tutejszymi ulicami kroczy najwięcej potomków proroka Mahometa. Jest sporo szkółek koranicznych, do których uczęszcza się od małego.
Na szczęście są tez dzieciaki, które wolą pobiegać z kijkiem po ulicy.
Nie dziwi więc fakt, że jest to kolebka islamskich teologów, którzy codziennie mogą iść pomodlić się do innego meczetu. Jest ich ponad 365. Skupiłyśmy się na tym z 46 metrowym minaretem. Podobno minaret zaprojektowali poeci. Długi to wiersz…
W poszukiwaniu mądrych ludzi trafiłyśmy na ulicę zepsucia i hazardu. Swój zawsze trafi na swego. Życie toczy się spokojnie. Zawsze jest czas na partyjkę domina z przyjaciółmi albo spacer z kolegą pod rękę. Jest to na swój sposób czarujące.
Tarim słynie też ze swoich pałaców i posiadłości z przełomu XIX wieku. Dość abstrakcyjny widok. Pałac pośród błotnych budowli. Pałace należały do kupców z czasów gdy dolina Hadhramaut grała ważną rolę na trasie karawan między Azją a Półwyspem Arabskim. Rodziny te były również dość postępowe i pro zachodnie. Nie było to zgodne z późniejszymi naukami Islamu. Sama konstrukcja budynków jest tradycyjna. Oparta na tysiącletniej sztuce budowania z cegieł błotnych. Zdobienia są dość eklektyczne. Niektórzy nazywają ten styl jemeńskim barokiem. Zobaczymy tu wpływy art nouveau, klasycystyczne, modernistyczne.
Pałace na pewno były kiedyś ozdobą błotnych ulic. Dziś niestety niszczeją w takim samym tempie jak ich goli błotni koledzy.
W poszukiwaniu rynku z owocami zajrzałyśmy jeszcze na uroczy cmentarz. Nagrobki wydaja się nierealne, ciasteczkowe. Zabawkowe.
Rynek okazał się strzałem w dziesiątkę. Tu kupiłyśmy najwspanialsze winogrona świata. Malutkie, słodziutkie i soczyste.
Do Seijun zdecydowałyśmy się wrócić taksówką. Najpierw przeprowadziłyśmy casting na najbardziej zdezelowany pojazd półwyspu. Nasz oldtimer czasy świetności miał za sobą. Kiedyś cieszył oko. Teraz tylko cieszy…
W Seijun poszłyśmy jeszcze na danie z gazetki i kolejnego dnia już naprawdę pojechałyśmy spełnić między innymi moje marzenie. Zobaczyłyśmy Manhattan pustyni.