Karakałpackie zamki pustynne (Uzbekistan cz. 4)

Tuż niedaleko Chiwy zaczyna się Republika Karakałpacka (Karakałpacja, Karakałpakstan) – autonomiczna republika uzbecka. Na jej terenie znajdują się tak zwane zamki pustynne. Najlepsza rzecz do zwiedzania gdy jest 45 stopni w cieniu. Na szczęście do każdego dojedziemy normalną drogę zwyczajnym samochodem. Nie będzie to wyprawa ala oglądanie komnat króla. To będzie raczej ekspedycja archeologiczna. Pozostałości po zamkach są umowne…
Próbowałyśmy same prowadzić casting na kierowcę, ale nasz gospodarz przekonał nas, że jego cena i tak jest uczciwa i nic innego nie znajdziemy. Pojechałyśmy zatem z Alim. Ali nie jest rozmowny, ale zabawia nas muzyką i wiatrem wpadającym przez otwarte okna. Klimy brak.
Przejeżdżamy przez checkpoint. Żołnierze nie interesują się nami. Po nazwie „zamki pustynne” oczekiwać tylko piasku. Tymczasem krajobraz zmienia się. Najpierw zatrzymujemy się przy moście. Amu Daria i jej odpływy nawadniają pobliskie pola kukurydzy i ryżu. Gdy kończą się pola zaczyna się surowy, piaszczysty krajobraz.

Przy każdym zamku jest prowizoryczny szlaban. Babuszki sprzedają zrobione na drukarence bilety po 5000 sumów od osoby. Nie dyskutujemy. Płacimy. To tylko niecałe 3 złote. Prócz nas nie ma prawie nikogo. To jedyny zarobek dla tych ludzi.
Najpierw podjeżdżamy pod starożytną osadę Toprak-Kala. Skromne 300 na 500 metrów. Na początku wieku te tereny były częścią królestwa chorezmijskiego. Zamki zaczęto budować od I do VI wieku gdy terenem interesowali się najeźdźcy. Toprak-kala, powstał w III wieku. Po upadku królestwa popadł w zapomnienie aż do ponownego odkrycia w 1938 roku spod zwały piachu. Osada była prostokątna i składała się z pałacu gubernatora, wież i zoroastriańskiej świątyni ognia.

To co dziś zostało z zamku zachwyci jedynie pasjonatów historii i archeologii. Nie ma komnat, jedynie szczątki ścian. Można wejść na szczyt i spojrzeć na okolicę. Prócz resztek murów i fundamentów dawnych komnat nie ma nic. Na terenie wykopaliska znaleziono artefakty, kawałki jedwabiu, ceramikę oraz dokumenty z II wieku, zapisane na drewnianych tabliczkach, w języku chorezmijskim. Głównie z księgowości.


Następnie jedziemy do antycznej cytadeli Kyzyl Kala. Leży na pustyni Kyzyl Kum. Nie będziemy jednak jechać do niej na wielbłądzie lecz samochodem. Ali zatrzymuje się w pobliżu i dalej zasuwamy piechotą, bredząc w upale. Tu też czczono ogień, ale resztki świątyni zoroastriańskiej są nie do rozpoznania wśród innych gruzów. Podobno z Toprak Kala łączy cytadelę podziemne przejście. Dziś osada wygląda jak struktura z mokrego piasku. W jej zakamarkach gnieżdżą się setki ptaków. Niestety w ramach nieszczęsnych renowacji czeka je zagłada. Cały zamek jest równany i gładzony, a dziury/gniazda łatane. Pewnie gdy rolnicy zaczną dziwić się skąd tyle owadów, ludzie połączą fakty, ale i tak będzie za późno.

Ostatni pustynny zamek jaki odwiedzamy to Ajaz Kala. Jest legenda, że wojownik Ajaz zakochał się w Amazonce, mieszkającej w innym zamku. Kursował między zamkami i śpiewał jej serenady. I tyle. Ajaz Kala pochodzi z początku naszej ery i została stworzona by chronić pobliskie oazy.

Matka dali sobie spokój ze wspinaczką. Poszłam sama zobaczyć super widoki na równinę dookoła. Najeźdźcy nie mieli żadnych szans. Pewno jak tylko pojawili się na horyzoncie, mieszkańcy wstawiali na paleniska smołę na powitanie, robili manicure i pedicure, ziewali i zaczynali ostrzyć strzały. Z góry widać też inny mały zameczek, powoli zamieniający się w pył. Pochodziłam po najwyższej kondygnacji, popatrzyłam na jaszczurki wygrzewające się na kamieniach. Gdy schodziłam zobaczyłam gwóźdź programu. Dla niego było warto tu przyjechać. Piesek pustynny! Trochę zamyślony, a może odurzony upałem. Siedzi sobie i też się gapi. Pewno zapomniał po co wszedł do tego pokoju.

Koło każdego „zamku” stoi kilka jurt. To nie są prawdziwe osady. To hotel. Oczywiście obsługa poudaje dla nas „dzikich” i na zdjęciach pewnie ta ściema dobrze wyjdzie, ale przy 50 stopniach mówię stanowcze „niet” nawet za taką atrakcję. Wolę nocować w hotelu.

Będąc w Chiwie na pewno warto zobaczyć zamki, ale te trzy w zupełności wystarczą. Chyba że kręci nas historia i chcemy trochę pokopać. To wyprawa do odhaczenia atrakcji i pobudzenia wyobraźni.

Spocone, z bełkotem na ustach wracamy jeszcze na wieczorny spacerek na Chiwie. Następnego dnia ruszamy do Buchary.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.