Bucha w Bucharze (Uzbekistan cz.5)
Buchara ma dobrą nazwę. Tu zdecydowanie bucha. Zwłaszcza w lipcu. Gdy na Wielkanoc piekłam skubańca i pod koniec pieczenia otworzyłam piekarnik, by ściągnąć folię i piec dalej, nieopatrznie włożyłam łeb do piekarnika. Buchnęło. Gębę na wiór wysuszyło, a okulary zaparowało. Wróciły wspomnienia. W Bucharze w lecie bucha non stop. Na całe ciało. Suche palące powietrze. Nie lepi. Suszy. Smaży. Jazda przy otwartym oknie powoduje kruszenie szkieł kontaktowych. Okulary i mruganie ratują sytuację.
Wiem, że to może wydawać się śmieszne, ale za Chiny i Uzbekistan razem wzięte nie mogę sobie przypomnieć jak przyjechałyśmy do Buchary. Mapa pokazuje, że droga trwa około 6 godzin. Pamiętam 10 wysiedzianych w zbiorczej taksówce w Kirgistanie, ale tych 6 nie. Stąd myślę, że kupiłyśmy bilet na samolot w ostatniej chwili. Pamiętam, że na miejscu, pokazanie adresu hostelu taksówkarzowi nic nie dało. Jechali my, jechali i jechali. Szofer kluczył i kluczył w centrum i w końcu machnął: „Ooooot zdies!”. Zatrzymał auto w dość szemranej okolicy. Nalegałyśmy, żeby nas poprowadził. Przy drzwiach zrozumiałyśmy, że tu uliczki są za wąskie na samochód. Chłop miał rację. Nasz hostel był na granicy dwóch światów. Bajkowego i bójkowego. Po jednej stronie meczet i stare miasto, po drugiej warsztaty, gruzy i banda zezowatego Jima. Starałyśmy się zachodzić tylko od strony bajkowej.
Nasz pokoik miał wszystko. Dwa łóżka z pościelą, czystą łazienkę z dość ciekawymi rozwiązaniami hydraulicznymi, telewizor i przede wszystkim klimę. Z korytarza prócz klawiatury blachy falistej widać stare miasto. Hotel był to tylko z nazwy. Prowadząca interes roztrzepana rodzinka bez konwenansów dbała o nasze emocje. Nudno nie było. Wybijali się w nocy do naszego pokoju, gubili nasze paszporty, macali i cmokali jedzenie, którym nas karmili. Nie ma między nimi przepływu informacji.
Zaczęli od paszportów. Przyjechałyśmy wieczorem. Byłyśmy głodne i nie chciałyśmy czekać aż właściciel przepisze nasze dane z paszportów. Zostawiłyśmy je mu i poszłyśmy na miasto. Gdy wróciłyśmy było za późno, by zawracać im głowę i odbierać paszporty. Od razu poszłyśmy spać. Nagle, po 23.00 ktoś puka do pokoju. Otwieram drzwi, na progu stoi młody chłopak. Nie wiem kim jest. Ten wypala: „dawaj paszporty!” Chłopak zrobił już jedno „fromaż”, że przyszedł późno, a drugie jego „fłaje” jest takie, że prawdopodobnie jest pracownikiem i nie wie, że nasze paszporty są u szefa na dole. Jest to dość stresujące i wkurzające, że daje nam znać jaki mają bałagan. Zakładam, że może to też być oszust, który udaje pracownika. Mówię mu, że paszporty są na dole, a jeśli ich nie ma, to zaczynamy jutro dzień od policji. To mu odświeży umysł i usprawni pracę hostelu. Poszedł.
Rano najpierw szukam właściciela. Ten oczywiście „hahaha hihihi wszystko wie i poniał i paszporty są i ocień haroszo i wsio w pariadkie”. Odetchnęłyśmy. Pan zaczął mnie oklepywać jakbym była jego trzodą. Następnie zaczął karmić swojego nowego tucznika. Na stole ląduje śniadanko: pyszny chleb, oliwki, masło. Pan przynosi dżemik, wsadza w niego paluszek i myk do buzi. Swojej. Mniam! „TAKI RÓŻANY, TAKI SMACZNY, MUSISZ ZJEŚĆ”. Paluszek oblizany. Cmoknięcie. Miseczka z mazią siup ląduje przed nami. Mamy maczać w niej bułeczki upieczone przez gospodynię. Bułeczki są niebiańskie. Dżemik doprawiony paluszkiem jest tajemnicą. Zadowoliłyśmy się oliwą. Wiemy, że to nieokrzesanie jest nieważne. Oni naprawdę się starają, by nam było miło jak w domku. Śmiejemy się do dżemu. Na szczęście prócz olbrzymiej chęci przeszkolenia obsługi z konwenansów i komunikacji, mamy poczucie humoru. Poza tym nie fikamy za wiele, ponieważ rodzinka ma na dole prywatny meczecik gdzie siedzą jacyś poważni ludzie. Dzień wcześniej widziałam jak zebrała się tam starszyzna z dzielni, stąd wnioskuję, że to chyba ważni ludzie są. Lepiej potakiwać i wylizywać dżemik z miseczki. Mniam! Meczecik znalazłam przypadkiem. Szpiegując po hostelu zobaczyłam wypasioną salkę za zasłonką. Zwabiona światłem i mamrotaniem zajrzałam. W salce rozmodlone towarzystwo. Skinęłam głową z przymrużonymi oczami: „wszystko w porządku proszę Państwa, modlimy się dalej”.
Niewątpliwym plusem naszego „Hotelu Zacisze” jest położenie. Wychodzimy od razu na 47 metrowy minaret Kalan. Zbudowany w XII wieku był największą budowlą Azji Środkowej. Czyngis Chan, który lubił zostawiać po sobie spaloną ziemię, oszczędził budowlę, zachwycony jej konstrukcją. Minaret był też narzędziem egzekucji. Przez setki lat zrzucano z niego skazańców. Potem Sowieci w 1920 roku, bombardując miasto uszkodzili lekko jego południową i wschodnią część. Minaret jest zbudowany z wypalanej cegły i dopiero z bliska widać, że ma 14 różnych obręczy ozdobnych, w tym jedną z lazurowej mozaiki.
Minaret stoi tuż obok dwóch innych najważniejszych zabytków w Bucharze: meczetu piątkowego Kalan z XV wieku oraz medresy Mir-i Arab z XVI wieku, stojących naprzeciwko siebie. Obydwa budynki mają bogate fronty zdobione mozaiką. Wnętrza nie zachwycają, ale można się tam schować przed gwarem i upałem.
Rano ruszamy na miasto. Wygodne jest to, że stara część Buchary jest praktycznie zamknięta dla ruchu samochodowego. Można spokojnie, powolnym krokiem sunąć od zabytku, przez kryty souk, do zabytku. Z bajki o Oriencie wybudzają nas dzieciaki, śmigające na wypożyczonych elektrycznych hulajnogach. Tu też dotarła ta nowa moda. My szuramy girami i mozolnie suniemy zwiedzać. W dzień słońce smaży bezlitośnie. Zabytki, souk i restauracje są jedynym schronieniem przed skwarem. Najlepiej schronić się w kawiarni i tak jak miejscowi napić się herbaty czy kawki, podanymi z sezamkami, nugatem, rodzynkami i orzechami.
W centrum jest niewiele zieleni. Na szczęście jest kilka zbiorników wodnych, które choć odrobinę nawilżają powietrze.
Bucharę założono w około I wieku. Zdobywali ją Turcy, Mongołowie pod wodzą Czyngis Chana. Była ważnym przystankiem na szlaku karawan i ośrodkiem, gdzie rozwijała się medycyna, filozofia, poezja, matematyka. Stąd zatrzęsienie zabytków. Stare miasto zostało wpisane w 1993 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Choć Buchara, w 1920 roku, została zbombardowana przez Rosjan jest dziś skrupulatnie odbudowana. Podczas bombardowania najbardziej ucierpiała cytadela Ark, w której wnętrzu wisi dziś zdjęcie, ukazujące ogrom zniszczeń. Od cytadeli zaczynamy zwiedzanie. Jej imponujące, olbrzymie mury stanowią granicę starego świata. Zaczęto ją budować od V wieku. Na początku była zamieszkana przez klany rządzące okolicznymi ziemiami, potem była siedzibą emira, następnie licznych dowódców wojskowych. Była wielokrotnie plądrowana, ale dopiero Bolszewicy zdecydowali zrównać zabytek z ziemią i zbombardowali go w 1920 roku.
Po cytadeli idziemy na Stare Miasto i znajdujemy przyjemne miejsce na relaks i posiłek-kompleks Lyab-i Hauz. Są to restauracje, stojące wokół zbiornika wodnego, dzięki któremu nawet w dzień temperatura jest nieco niższa i bez potu na czole można zregenerować siły przy zupie i herbacie jaśminowej. Podczas kilku dni w Bucharze wracamy tu parę razy. Jest to też świetne miejsce do podglądania miejscowych mężczyzn, grających w tryktraka, szachy i domino.
Tuż naprzeciw jest dalsza część kompleksu- medresa Kukaldesh (Nadir Divan-begi) z XVII wieku. Ma prawdopodobnie najpiękniejszy front spośród wszystkich w Bucharze. Bogata mozaika przedstawia dwa feniksy, co jest ewenementem w sztuce muzułmańskiej, która nie zezwala na przedstawianie zwierząt ani ludzi zwłaszcza na budynkach sakralnych.
Wewnątrz są głównie sklepiki oraz restauracja. Przez cały dzień nowożeńcy robią sobie zdjęcia przed budynkiem, młodzież strzela selfie, a muzycy grają na saksofonie współczesne hity.
Wieczorami odbywają się tu pokazy mody i tańców ludowych. Trafiamy tam przypadkiem. Modelki dumnie prezentują żakiety, nowocześnie skrojone bluzki, które robią największe wrażenie gdy chodzi się ze rękoma otulonymi niewidzialnymi temblakami albo w geście błogosławieństwa.
Po pokazie na scenę wchodzą muzycy i dziesiątki ubranych w stroje ludowe tancerzy. Ci dwoją się i troją. Orkiestra przygrywa, towarzystwo je szaszłyki, pilaw, soczyste arbuzy i pije dzbanki herbaty.
Lekko poza centrum jest kompleks cmentarny Chor Bakr. Nekropolia została zbudowana na terenie gdzie spoczywa potomek Mahometa- Abu Bakr Said. Jest tutaj skupisko grobów notabli oraz najbardziej zasłużonych i bogatych rodzin. Chwilę błąkałyśmy się, zaglądałyśmy po kolei do każdego grobowca. Zainteresował się nami starszy pan i nie przejmując się tym, że nie jesteśmy językowo kompatybilni zaczął z nami chodzić.
Samozwańczy przewodnik i na co dzień pomocnik imama-Pan Abdullah. Przejął się naszym losem, pokazał palcem najważniejsze grobowce, zaśpiewał nam kilka sur z Koranu, modląc się o pomyślność w podróży dla nas. Na razie daję link, póki osadzanie instagrama się nie naprawi https:/www.instagram.com/p/Bz5KFeFoW2C/
Żeby się upewnić czy modły zostaną wysłuchane, pokazał nam gdzie możemy złapać autobus 55 do centrum miasta. Po co przepłacać za taksówkę? Złoty człowiek.
Serdeczność i gościnność Uzbeków może zaskakiwać. Rzadko się dzieje, że w Polsce, ktoś na ulicy wita obcokrajowców i cieszy się, że odwiedzają nasz kraj. Tu często słychać: „Witamy w Uzbekistanie”. Uzbecy, którzy też nie mają łatwej przeszłości, są otwarci i serdeczni.
W Bucharze jest kilkaset zabytków i sporo na tej liście zabytków „naj”. Wśród nich jest najstarsze w Azji Centralnej irańskie mauzoleum Ismaila Samaniego z IX–X wieku. Zbudowane na planie sześcianu nakrytego kopułą, było pierwowzorem kolejnych mauzoleów muzułmańskich.
Buchara ma też najstarszy w Azji Centralnej meczet Magoki. Niestety obecnie w rozsypce, choć mozolnie restaurowany. Buchara ma również najstarszą zachowaną medresę w Azji Środkowej-Uług Bega z lat 1417–1418, dziesiątki innych meczetów, odbiegających architekturą od typowych budowli z kopułą jak choćby meczet Chor Minor, który ma cztery wieże czy drewniany Bolo Hauz z otwartą salą letnią.
Gdybyście, będąc w Bucharze, mieli dosyć rzeczy na „m”, to warto wpaść do Pałacu Sitorai. Można przechadzać się po komnatach emira, popatrzeć na wyschnięty staw, i obejrzeć wspaniałą kolekcję suzani.
Buchara jest też świetnym miejscem dla poszukiwaczy pamiątek. Większość byłych dormitoriów i salek wykładowych w medresach przerobiona jest dzisiaj na sklepiki i warsztaty. W samym centrum Starego Miasta jest też kryty souk.
Na razie brak w nich chłamu i plastiku. Nigdzie indziej w Uzbekistanie nie widziałyśmy ładniejszych rzeczy niż w Bucharze. Stoiska są pełne rękodzieła, a nie plastikowych szczekających piesków, kamieni z grzywką, chińskich gaci i powtarzalnych magnesów. Uzbekistan słynie z dywanów, ręcznie wyszywanych kaftanów i kolorowej ceramiki.
Jednak, najbardziej niepowtarzalne są z pewnością suzani. Tkane na bawełnie lub jedwabiu motywy to najczęściej przyroda: słońce, księżyc, kwiaty, ryby, ptaki. Panny młode muszą je mieć w wianie, a każda dobra gospodyni w szufladzie lub na ścianie.
Na razie nie interesują nas zakupy, więc głównie podglądamy jak w salkach w medresach tworzy się rękodzieło. Można podpatrzeć jak powstają cynowe talerze, obrazki, dywany i kupić świeżutkie pamiątki. Oby tak zostało.
Z tej orientalnej bajki przeniosłyśmy się do Samarkandy na pokładzie pociągu Afrosjob, mknącego 210/h. Tam poznałyśmy największego w Uzbekistanie fana „Stawki większej niż życie”.